29.08.2012-10.09.2012
4.278 km
Dwa motocykle, dwie kobiety - Czyli Bałkany po raz pierwszy
28.08
Ewa miała przyjechać do mnie z Piotrkowa Trybunalskiego we
wtorek, koło 18. Czekam i czekam i nie jej nie ma. Dochodzi 20:00 i jest znak
od Ewy, zgubiła się ale już jedzie.
Ubieram się w pośpiechu, jednocześnie pisząc sms, że wyjadę
jej naprzeciw. Lecę do Trampka, wsiadam i jadę. Jest już ciemno a z oddali
widzę światła jakiegoś jednośladu. To Ewa, czy nie Ewa ? W każdym bądź razie zwalniam i zatrzymuje się.
Motocykl się zbliża i nabieram pewności że to musi być ona. Zauważam, że jej
prędkość nie zmienia się, więc migam światłami, i trąbie klaksonem.
Odjechała... zdenerwowana zastanawiam się dlaczego się nie zatrzymała. Ok, ale
szybko sobie nawrócę i ją dogonię.
Pomysł był jednak zły. Gdy się człowiek śpieszy to się
diabeł cieszy. Nie wiem czy się diabełek cieszył, ja bynajmniej nie, ponieważ
leżałam pod Trampkien na środku drogi, w dodatku w dość niebezpiecznym miejscu.
Ostry zakręt, droga na sporym wzniesieniu. Wyczołgałam się spod moto i kurcze
jak mam teraz podnieść tego niewdzięcznika ? Droga mało ruchliwa, szczególnie o
tej porze. No nie ma szans, żebym z takiej pozycji go podniosła. Zauważałam
nadjeżdżające z oddali auto. Jako, że było to naprawdę niebezpieczne miejsce,
do głowy wpada mi pomysł. Włączyłam latarkę w komórce i macham. Udało się
kierowca puszki zauważa dość szybko, zwalnia i zatrzymuje się. Pomógł mi
podnieść maszynę i zapytał czy nic mi nie jest. Dopiero w tym momencie
uświadomiłam sobie co mnie boli. Nic poważnego na szczęście. Dziękuję kierowcy,
wsiadam i już powolutku wykręcam. Swoją drogą dlaczego mam tak krótkie nogi ?!
Od tamtej pory pośpiech to mój wróg. Przynajmniej gdy manewruje Trampkiem.
Doganiam Ewę na Orlenie w Złotoryi. Dojeżdżamy już do mnie,
maszyny zamykam w garażu. Kolacja i pakowanie. Tak, pakowanie, bo ja jeszcze
tego nie zrobiłam. Poszło mi to zaskakująco szybko, więc chyba pora spać.
Przecież musimy rano wcześnie wstać...
29.09
Wstajemy, jemy śniadanko. Ja muszę jeszcze przymocować sakwy
i pluszaki. I przykleić naklejki. I zmienić z przodu oponkę. Tak tak,to całkiem
normalne u mnie, że wszystko na ostatnią chwilę... Bagaż zamontowany. Jestem z
siebie naprawdę dumna, bo nie było wcześniej prób pakowania i mocowania.
Ok. To spakowane już wsiadamy na nasze maszyny. Jeszcze
tylko odwiedzę wulkanizatora i w drogę. Pierwszy raz jadę z bagażem. Kufer
centralny, sakwy, śpiwór z karimatą na kanapie. O dziwo nie jedzie mi się źle.
W pierwszym momencie dziwnie ale już po chwili całkowicie normalnie.
Dojeżdżamy do wulkanizatora i humor mi się gwałtownie
popsuł. Nie ma mojej opony ! No kurcze tylną nówkę mam, a z przodu co ?
Postanowiłyśmy poczekać do 12:00. Nie podobało mi się to
opóźnienie, Ewie też. Dochodzi 12:00 opona nie przyjechała. Zdenerwowana zerkam
na opony Ewy. Przecież moja wygląda niemalże identycznie. Czekać jeszcze czy
nie. Jechać z dwiema różnymi oponami czy nie...
Postanowiłam, że nie będę czekać nie wiadomo ile. Wsiadamy i
jedziemy już ze sporym opóźnieniem... Moja wina.
Do granicy daleko nie mamy. Jelenia Góra, Kowary i Przełęcz
Kowarska. Jeszcze tamtędy nie jechałam, ale droga była super. Troszkę winkli,
czyli mały trening przed tymi prawdziwymi .
Chwilowy postój na telefon i tankowanie. Tak, bliscy już się
stęsknili, już wydzwaniają :D
Ruszamy i po chwili jesteśmy już na granicy.
Nie łudzimy się, że uda nam się dziś przekroczyć granicę z
Austrią, toteż nie śpieszymy się zbytnio.
Od Złotoryi cały czas coś mi tarło w przednim kole. Nie
przejmowałam się tym początkowo, bo pewnie jakiś żwirek wleciał po upadku i
sobie szura. Dźwięk stawał się już nie do zniesienia, więc zatrzymuję się w
Trutnov na stacji i przystępuję do oględzin i naprawy .
Odkreciłam hamulec, przeczyściłam klocki i jak ręką odjął.
Cisza aż miło.
Ponownie zaś ruszamy. Kierujemy się na Pardubice, a tam
zatrzymujemy się na odpoczynek w McDonaldzie. Jest internet więc korzystamy z
takiej okazji .
Posilone ruszamy dalej. Przez przypadek wjeżdżamy na złą
drogę. Niedobry GPS. Szybko się orientujemy
i obieramy prawidłowy kierunek.
Jedziemy jeszcze jakiś czas ale niestety powoli zaczyna się
robić ciemno. Zatem rozglądamy się za jakimś miejscem na nocleg.
I jest. Spokojna polanka pod lasem, przy polnej drodze. Tu
nie powinien nam nikt przeszkadzać.
I nikt nie przeszkadzał. Przez noc przejechało obok nas
jedno auto. I w nocy obudził nas głośny wybuch. Nie miałyśmy pojęcia z której
strony nas atakują
A tak poza tym noc przebiegła spokojnie.
30.09
30.09
Wstajemy koło 7:00, wychylamy głowy z namiotu i wita nas
taki oto widok.
Trampek mógłby mnie tak widać co ranek.
Jemy śniadanko, jeszcze zrobione w Polsce, ubieramy się i w
drogę. Kierunek- Austria.
Jadąc przez Czechy co jakiś czas natrafiałyśmy na objazdy
Znak zakazu ruchu widziałyśmy w tym dniu wielokrotnie. Gdy zastanawiałyśmy się jak objechać roboty
drogowe, podszedł do nas miły Czech i wskazał drogę biegnącą wśród wąskich
kamieniczek. Był to bądź co bądź chodnik ale kto by się tam przejmował .
Zachęcone wsiadamy na maszyny i sprawnie przemykamy wśród
zabudowań.
Już całkiem niedaleko granicy z Austrią kolejny znak zakazu.
Innej drogi nie ani widu, ani słychu. Kilkanaście metrów wcześniej widziałyśmy
zaczajonego w krzakach młodego pana leśniczego. Schodzimy więc z moto i idziemy
do niego na bajer . Według niego powinnyśmy wrócić się 100 km(tutaj chyba gość
się nieco machnął w liczbach) wstecz, skręcić w lewo, potem w prawo a potem już
nie pamiętamy .
Wracamy do moto i udając, że znaku nie ma wjeżdżamy w
dróżkę...
I sobie wjechałyśmy. Prosto pod pracujące koparki,
ciężarówki i walce. Nie wiem kto był bardziej zdziwiony, my, czy operator
koparki. Gdy już pracownik doszedł do siebie zerknął na nasze tablice
rejestracyjne i puścił nas dalej.
Dojeżdżając do granicy chwilowy postój na stacji. Musiałyśmy
sobie zakupić prowiant, wiedziałyśmy powiem, że korony już nam się nie
przydadzą.
Kierowałyśmy się na miasto Linz po drodze mijając ładne
widoki, wsie i miasteczka.
Kolejny postój zrobiłyśmy sobie już całkiem blisko Linz.
Była to też dobra pora żeby coś przekąsić i chwilę poleżeć. Przecież pośladki
też nam muszą odpocząć .
Miasto przejeżdżamy zaskakująco szybko i już tylko gnamy na Słowenię, tak jak nas gps prowadzi, bowiem mapy Austrii nie posiadałyśmy.
Podczas postoju na stacji na tankowanie pytamy miłych panów
którędy powinnyśmy jechać na Słowenię. Wskazują więc palcem kierunek. Tak, po drugiej
stronie drogi był wjazd na autostradę w kierunku Graz. Całkowicie mi się to nie
podobało, przecież autostrady miałyśmy omijać szerokim łukiem.
Po krótkiej wymianie za i przeciw chcąc nie chcąc zgodziłam
się na nadrobienie kilometrów i czasu, bo chciałyśmy koniecznie dojechać dziś
do Słowenii.
Tak więc, wjechałyśmy na autostradę. Winietek nie
kupowałyśmy…Droga nam tam płynęło bardzo monotonnie i nudno.
Przejeżdżałyśmy przez różne tunele po drodze. I dłuższe i
krótsze a w niektórych z nich było cholernie duszno i gorąco. Za takie
przyjemności lub nie przyszło nam zapłacić. Jedna bramka i 4.50 euro, a potem
druga i 7.50 Euro, ale cóż nasza wina...
Zjeżdżamy w końcu z autostrady w kierunku SLO, niestety robi
się ciemno a Ewa straciła krótkie światła, pozostały jej tylko drogowe.
Postanowiłyśmy więc, że jednak tu prześpimy tę noc. Na stacji paliw nam
kategorycznie zabroniono rozbijać namiot, więc odjeżdżamy kawałek dalej w
stronę jakiegoś miasta. Zatrzymałyśmy się na chwilową dyskusję gdzie tu jechać
by znaleźć coś do spania. Ewa zauważyła, że przygląda nam się zza ogrodzenia
swojej posiadłości pewien pan. Schodzę
więc z moto i pytam bo co mi szkodzi, czy byłby tak miły i udostępnił kawałek
trawnika. W odpowiedzi usłyszałyśmy stanowcze NEIN. Nie to nie. Poddenerwowane
uparłyśmy się, że musimy opuścić ten kraj. Do granicy daleko nie było, więc po
ciemku docieramy do Słowenii. Teraz pozostał problem noclegu, bo jak tu po nocy
znaleźć odpowiednie miejsce. Problem rozwiązała Ewa zauważając spory oświetlony
parking w pobliżu kasyna.
Jesteśmy zmęczone więc zostajemy tam na noc
Ja gotuję wodę na herbatkę a w tym czasie Ewa grzebie w
bezpiecznikach z nadzieją naprawy świateł.
Rozgrzane herbatą rozkładamy śpiwory pomiędzy motocyklami i
błyskawicznie zasypiamy. Przynajmniej ja. Ewa ponoć liczyła auta które obok nas
przejechały J
31 Sierpień
31 Sierpień
Około godziny 5:00 zaczął siąpić deszcz. Wtulone maksymalnie
w nasze rumaki próbujemy spać dalej. Mi na szczęście na głowę deszcz nie padał,
bo nad nią miałam sakwę.
Jakoś dospałyśmy do 7:00 i musiałyśmy zacząć się zbierać, bo
i ruch w okolicach parkingu zrobił się większy.
Czas by coś zjeść. Śniadanie u mnie to podstawa. W kufrze
jeszcze kabanoski z Polski. Nie lubię ale akurat w tamtym momencie dziękuję w
duszy mamie, która mi je wcisnęła.
Częściowo posilone, ubieramy się i zwijamy śpiwory.
Po chwili na parking wjeżdża radiowóz. Zatrzymuje się 30
metrów od nas, po jakimś czasie gasi silnik, światła i zaciąga ręczny.Policjant
wychodzi i staje niedaleko nas obserwując autostradę. Nic się nie czepia, nie
pyta, totalny brak zainteresowania, więc spokojnie pakujemy się dalej.
Prawie gotowe jeszcze smarujemy łańcuchy, ja wprowadzam
namiary w gps a pan policjant dalej obserwuje autostradę. Wiemy, że zerkał w
nasza stronę choć nie daje tego po sobie poznać. Gotowe wsiadamy na moto i powoli ruszamy. Pan
policjant również podszedł do auta i chwilę po nas odjechał.
Jedziemy kilka km i zaczyna lać. Zatrzymuję się i zakładam
kombinezon, bowiem intuicja mi podpowiada, że to będzie grubsza sprawa.
Ewie intuicja podpowiada, że zaraz przejdzie .
Niestety nie przechodzi i jedziemy już pół dnia w deszczu
robiąc co jakiś czas krótkie postoje na przeczekanie większego deszczu.
Ewa, w którymś momencie traci nadzieje na poprawę pogody i
również ubiera jakże piękne wdzianko.
Jedziemy tak w tym deszczu i jedziemy. Jest zimno, ślisko i
dłonie mi drętwieją. W głowie złudna nadzieja, że wraz z przekroczeniem granicy
przywita nas Chorwackie słoneczko. Ale jak to mówią, dobrze jest mieć nadzieję.
Zbliżamy się już powoli do granicy. Przegapiłyśmy zjazd na
odpowiednią drogę i musimy wracać 10 km, dobrze, że tylko tyle.
Potem prowadzi już Ewa, i również omyłkowo wjeżdża na złą
drogę. Chwilowo gościmy w Italy...
Nie mam kompletnie zielonego pojęcia dlaczego nie
zareagowałam. Widziałam przecież na znakach: w prawo HR, prosto I. W każdym
bądź razie jakoś tak.
No nic zmęczenie zrobiło swoje, do nadrabiania dużo nie ma,
więc koło 19 pojawiamy się w Chorwacji.
Dojeżdżamy do Rijeki i zatrzymujemy się pod Lidlem, musimy
uzupełnić prowiant.
Rijeka zrobiła na mnie spore wrażenie, choć miasto i widok
na morze było całe zamglone. Choć bardzo mi się podobało to przez warunki nie
udało się zrobić ładnego zdjęcia
Zaczyna robić się ciemno, a my nie mamy znowu noclegu. Na
dziko nic nie znajdziemy, więc rozglądamy się za napisami free room, frei
zimmer itp
O dziwo nic nie ma ale szukamy dalej. Wjeżdżamy w przeróżne
uliczki, które biegną to w dół, to w górę. Pech chciał, że jedna uliczka była
kompletnie zalana wodą. Jadąc tak przez te ogromne kałuże chcąc nie chcąc w
końcu wlewa mi się woda do butów.
No porażka. Całą Słowenię było fajnie sucho i ciepło, a
teraz mam mokro.
Przejeżdżając już chyba 3 raz obok portierni stoczni 3 Maj
zdajemy sobie sprawę, że jest tam zadaszenie, ławki i nawet stoją zaparkowane
skuterki.
Z braku lepszych pomysłów wjeżdżamy po chodniku i parkujemy
pod dachem.
Ściągamy co mokre, ubieramy co suche bo zaczyna się robić naprawdę zimno.
Ściągamy co mokre, ubieramy co suche bo zaczyna się robić naprawdę zimno.
Ogrzewamy się gorącą herbatą i tak sobie siedzimy godzinkę.
Zauważamy, że przygląda nam się co jakiś czas portier. A pracownicy stoczni
kończą zmiany co godzinę. Przechodząc tak obok nas kompletnie się nami nie
interesują. Nawet nie spoglądają w naszą stronę. Jest to dla nas mega dziwne. W
Polsce zaraz ktoś by nas zaczepiał.
Robi się zimno do takiego stopnia, że już zaczynam się trząść.
Wyciągam więc śpiwór, wchodzę do środka i układam na ławce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz