wtorek, 6 listopada 2012

Relacja. 4,5,6 Days


1 Wrzesień

Noc pod portiernią minęła bardzo spokojnie. Sen przerywały nam czasem przejeżdżające obok nas autobusy, lub pracownicy dosiadający swe skuterki.
Gdy już zrobiło się całkiem jasno, musiałyśmy się powoli zbierać.


Zauważamy, że przechodzi obok nas portier. Wyraz twarzy miał sympatyczny. Poszedł do kiosku, który był tuż za rogiem i zaniósł sprzedawczyni kawę. Oj napiłabym się czegoś ciepłego…
Wracając portier zatrzymał się przy nas. Mówił coś po chorwacku, jednak ja zaspana jeszcze nic nie rozumiałam. Po chwili doszło do mnie, że proponuje nam kawę. Speszone początkowo odmawiamy.
Nie daje za wygraną i
po chwili proponuje nam jeszcze możliwość skorzystania z łazienki i toalety.  O tak, gorący prysznic po tak chłodnej nocy to jest to, właśnie to.
Zgadzamy się i wyskakujemy ze śpiworów, bowiem portier prosi byśmy szybko załatwiły łazienkowe sprawy. Wskakuje więc w buty, biorę to co mi potrzebne i idę za portierem.
Pokazał mi co gdzie jest i kazał się ugościć.
Prysznic jak prysznic całe szczęście była ciepła, nawet gorąca woda. A toaleta to po prostu dziura w podłodze. 
Ucieszona i rozgrzana gorącą wodą dziękuję ładnie portierowi, a ten w międzyczasie zrobił nam kawę zapraszając do środka portierni, włączył nam nawet kaloryferek.
Kawa to totalna siekiera Zero cukru, mleka, śmietanki. Niedobra taka, że fuj ale grzecznie piję.
Wiedziałam, że rozładował mi się telefon więc speszona pytam czy mogę podładować.
Nie było problemu.
Wykąpane, rozgrzane dziękujemy ładnie za pomoc i rozmowę. :
Niebo troszkę się rozpogodziło więc z uśmiechem pakujemy się w dalszą drogę.
Przypomniało mi się, że mam mokre buty… Przywiązuje je więc do gmoli, niech się suszą :D


Chcąc wpisać namiary w gps zauważam że coś tu nie gra. Albo się gps popsuł, albo zapalniczka bo nie działa. Zaglądam do środka. No tak zalało ją, co mnie nawet nie dziwi. No cóż, przy najbliższej okazji postanawiam, że sprawdzę czy z gps wszystko ok, bo to nawet nie mój :D
Ruszamy trąbiąc i machając portierowi. Odwdzięczył się tym samym.
Normalnie wiara w ludzi mi powróciła.


Jedziemy w stronę wyspy Krk.  Niebo znów zaczyna pochmurnieć. Z czasem zaczyna kropić.
Przelotnie na szczęście, co jakiś czas niebo się rozjaśnia, by potem znów zacząć nas straszyć ciemnymi chmurzyskami




Dojeżdżamy do płatnego mostu, który prowadzi na Krk. Kolejek nie było, płacimy i ruszamy dalej.
Zatrzymujemy się na parkingu na fotki bo i widoki ładne.




Zbliżamy się na wyspę, zaczyna lać. Postój na stacji na włożenie wdzianka i zmianę butów na motocyklowe.
Moje buty jadąc przywiązane do gmoli przez około 30 km wyschły niemalże całkowicie.
Parkujemy i wybieramy się na krótki spacerek wzdłuż portu.
 

Dojechałyśmy na Krk i chwilowo nie pada.
No ładnie, ładnie.



Staramy się wracać w stronę Rijeki inną drogą. Na jakiś czas nam się to udaje i wjeżdżamy w małe miasteczko z mega wąskimi uliczkami, oj nawrócić tam było ciężko.


Niestety musiałyśmy wrócić w stronę mostu, a tam korek. My oczywiście sprawnie przemykamy między autami.
No to teraz  lecimy już cały czas w stronę Plitvickich Jezior.
Wspominać nie muszę, że znów zaczęło lać ?


Jedziemy tak w tej ulewie, bo cóż tu robić. Pogoda robi się coraz gorsza, do deszczu dochodzą silne wiatry.
Nasze Rumaki zaczynają sobie jechać jak chcą. Jadąc z tyłu obserwuje jak Ewa walczy z żywiołem. Jej Fredek zdaje się chce zająć sobie cały pas.
Trampostrzałek w miarę się prowadzi. Ja kładę się na baku ale nie po to by poczuć się jak na ścigaczu, tylko po to by schować się za szybką. Musiało to komicznie wyglądać ale grunt, że motocykl prowadził się lepiej a mi było cieplej.
Oddaliłyśmy się od Adriatyku, ale pogoda wcale się nie poprawia. Do Plitvickich Jezior już coraz bliżej, a to dobrze bo zamierzamy rozbić się gdzieś w pobliżu.
Zmoknięte robimy postój na stacji, bo maszyny wołają pić. I tu zdarza się mały wypadek. Ewy Fredek przypadkowo ląduje na ziemi ale szybko pomaga jej jakiś Włoch.
Idziemy więc na herbatkę, troszkę się rozgrzać.
Ruszamy dalej. Po drodze mijamy opuszczone domy, ale to jeszcze za wcześnie na rozbijanie obozowiska.
Dojechałyśmy do Plitvickich Jezior, co dom to wolne pokoje. Zastanawiałyśmy się nad tym ale jednak nie.To by już nie była przygoda. Myślę wtedy: a nuż dzisiaj też spotka nas coś ciekawego. I tak więc skręcamy gdzieś w lewo i jedziemy do końca ulicy. A na jej końcu widzę stoi sobie drewniany, zadaszony przystanek.

Ewie bardzo się spodobało i już po chwili rozwieszałyśmy mokre rzeczy, gotowałyśmy sobie kolacje i ogólnie fajne miejsce .
Zaczęło się robić ciemno, więc śpiwory w ruch i do spania.


Po kilkudziesięciu minutach budzi nas rzężenie samochodu. Podjeżdża jakieś białe autko starszej generacji kierując reflektory wprost na nas.
Zza szyby wychyla się kierowca i krzyczy, że TU NIE WOLNO SPAĆ. Odparłyśmy więc, że nie będziemy spać.
Odjechał a my dalej w sen. Po jakimś czasie przyjeżdża znów identyczne autko, tylko kierowca jakiś inny. Zauważam wtedy napis na masce, że to jakaś Służba nas nawiedza. Wychyla się gość i mówi, że tu nie wolno spać. Odpowiadamy grzecznie, że nie będziemy spać, będziemy siedzieć tylko. Powiedział OK, i że przyjedzie sprawdzić.
Odjechał, a my rzeczywiście w półśnie siedziałyśmy czekając na jego powrót.
Ciąg dalszy w dniu następnym...

2 Wrzesień 
Dociera do nas, że nie damy rady tu spać do rana. Siedzimy już tylko i jakimś cudem nie zasypiamy. Wyczekujemy też charakterystycznego rzężenia ale nic nie słychać.
O 02:00 słyszymy nagle auto, zrywamy się więc na równe nogi, ażeby nie było że spałyśmy .
Podjeżdża oczywiście rażąc nas reflektorami prosto w oczy. Tym razem kierowca wysiada, jest też drugi gość.
Podchodzą i mówią to co już słyszałyśmy czyli, że nie możemy tu spać.
Na nic nasze tłumaczenia, że leje deszcz, że chciałyśmy to przeczekać.
Służba bez ogródek prosi o nasze dowody, po czym znika w aucie. Po co ? A po to by wypisać nam mandat. A za co ? A za to, że nie zauważyłyśmy takiego oto znaku.


Mandacik więc wynosi 72 Euro za  jeden motocykl. Motocykli mamy dwa...
Próbujemy dalej się tłumaczyć, mówimy że nie mamy tyle pieniędzy przy sobie.
Więc kierownik odpowiada: Skoro stać was na takie motocykle stać Was na mandat. Kilometr dalej jest bankomat, zbierajcie się.

Po dłuższej dyskusji udaje nam się wynegocjować 72 Euro za dwa motocykle. O dziwo kierownik się zgadza, bo też jest motocyklistą.
Z ciężkim sercem wygrzebujemy pieniądze jednocześnie dalej próbując coś wskórać w naszej sprawie.
Ewa wspomina, że jedziemy do Medjugorie zawieźć dzieciakom maskotki.
I tu nagły zwrot akcji.
Kierownik mówi, że jest głęboko wierzącym chrześcijaninem i krzyczy na nas, że mogłyśmy od razu mówić jaka jest sprawa.
Darował nam mandat, ale prosił byśmy się jak najszybciej zabrały z przystanku.

Dziękujemy jak najładniej potrafimy i panowie odjechali.
Jesteśmy niemalże pewne, że wrócą więc pakujemy się równocześnie zadając sobie pytanie gdzie mu pojedziemy o drugiej w nocy ?!.
No nic. PRZYGODA .

Spakowane i gotowe do nie wiadomo już czego wsiadamy na maszyny.
I tu błąd Ewy...
Zbliżając się do mnie by sobie ułatwić wyjazd tyłem traci równowagę i leci wprost na mnie.
Jej cały motocykl opiera się już tylko o Trampka, a Trampka 'jeszcze' w pionie trzymam ja.
Udało się Ewie zejść z motocykla, więc tłumaczę jak powinna podnieść Fredka. Niestety Ewa nie słucha mnie i robi dokładnie na odwrót coraz bardziej kładąc(dopychając) motor na mnie i Trampka. Trzymam swój motocykl ile mogę ale niestety w pewnym momencie kolano już nie może wytrzymać i efektywnie lecę wraz Trampkiem i Fredkiem na ziemie w dziwny sposób jeszcze robiąc przewrót w przód. 


Trampek wylądował przodem na ścianie przystanku więc szybka chcąc nie chcąc pęka, porysował też się bak, bo dziwnym trafem odczepił się tankbag.
Suma Summarum większych szkód na szczęście nie było.


Udało się podnieść Trampka bez problemu. Problem miałyśmy już tylko z Freewindem. Leżał całkiem płasko, w dodatku częściowo pod Trampkiem.
Po kilkunastu próbach dałyśmy sobie spokój. Byłyśmy w tamtej chwili bezradne.
Nie wiemy już co lepsze. Ponowny przyjazd służby i możliwy mandat, czy ponowny ich przyjazd i pomoc z podniesieniem motocykla.

Ja się poddaję. Kładę się na ławce i drzemię godzinkę. Ewa siedzi, ale też przysypia.
Dochodzi 6 rano, robi się jasno, a my wciąż tu tkwimy.
Postanawiamy zostawić tu motocykle i poszukać pomocy. Zauważam kręcącego się przy jednym z domów mężczyznę.
Dziękujemy i po chwili jesteśmy gotowe już do jazdy.
Deszcz oczywiście pada …

No nic jedziemy już prosto na Jeziora Plitvickie, znaczy się na parking.
Zatrzymując się na chwilę przed wjazdem podchodzi do nas kobieta. Okazało się że to Polka, która mieszka w Sofii, w dodatku jest z moich okolic .
Motocykle parkują za free.


Przebieramy się parkingu w coś wygodniejszego i idziemy już tylko do kas.
Mamy fuksa, nie pada  





Zwiedzałyśmy do 15:00.
Następnie ruszamy, przesądnie ubieramy kombinezony i kierujemy się już tylko na południe. O dziwo deszcz nie padał, a niebo robiło się coraz jaśniejsze.



Spokojnie dojeżdżamy do Zadaru, robiąc jeszcze zakupy w markecie.
Czas na szukanie noclegu, więc pytamy pewnej kobitki gdzie najbliższy camping. Po nocnych przygodach ze służbami leśnymi, chcemy spokojnie odpocząć. Podała nam nazwę campingu mówiąc, że trzeba kierować się na Split, i kilkanaście metrów za miastem będzie banner. Jedziemy więc i szukamy. Szukamy raz, szukamy dwa razy. I nic podobnego nie widzimy. Pytamy więc innej osoby a ona mówi nam to samo. Szukamy raz jeszcze i nie ma. Zaczyna się robić ciemno, a Ewie padły już całkiem światła. Mocuje na szybce latarkę, by być chociaż trochę widocznym i dalej czegoś szukamy. Chyba mamy pecha, albo nie nadajemy się do szukania noclegów. Błędem też jest to, że zawsze zostawiamy to na ostatnią chwile i po prostu robi się ciemno.
No cóż. Wjeżdżam w jakąś uliczkę z nadzieją, że na jej końcu będzie jakieś miejsce na namiot.
Zauważam Kościołek, zatrzymuję się więc a Ewa kombinuje ze światłami bo tak jechać się nie da.
 Po krótkiej dyskusji postanawiamy spytać się w Kościele, czy możemy rozbić obok namiot.
Akurat trwa niedzielne zebranie dla scholi. Postanawiamy poczekać, aż skończą śpiewać. Bardzo ładnie im to wychodziło.
Gdy skończyli spytaliśmy grupkę czy istnieje możliwość rozbicia tu namiotu, bo mamy awarie świateł i nie powinnyśmy dalej jechać.
A ksiądz... A ksiądz zadzwonił na policję.  Ponoć takie zasady mają czy coś.
Grupka dzielnie czekała z nami na przyjazd policji. A gdy przyjechali tłumaczyli się za nas...
Policja po zadaniu kilku pytań postanowiła nas spisać.
Oj zabawnie próbowali spisać nasze adresy z dowodów, myląc jest z organem wydającym dowód.  Nie naprostowaliśmy panów policjantów :D
Wyszło tak, że pozwolili nam tu nocować tylko CISZA MA BYĆ. No i cisza była bo co zmęczone miałyśmy niby robić.
Szybko rozkładamy namiot i wskakujemy do środka. Musimy odespać ostatnia noc, a rano naprawić światła .
3 Wrzesień

Budzą nas dzwony Kościelne. Wstajemy więc, trzeba się stąd zmywać jak najszybciej.
Składamy namiot i Ewa przystępuję do wymiany żarówki  
Były problemy z dojściem ale i tak szybko jej to poszło  


Jemy śniadanie i ruszamy dalej. Nie mamy jakiś większych planów. Wyjazd miał być z nutką spontanu i to nam chyba wychodzi.
Kierujemy się na Split i tak sobie jedziemy. Pogoda dopisuje i to nam się bardzo podoba.


Dziś nie dzieje się nic ciekawego.
Dojeżdżamy powoli do Trogiru. Postanawiamy tam zostać na dłużej i w końcu skorzystać z morza.
Jest godzina 15:00, znajdujemy dość szybko fajny camping kawałek za Trogirem.
Jesteśmy już zakwaterowane, namiot rozłożony to chyba czas na plażowanie ?


Spotykamy na campingu Polaków z okolic Wrocławia i Warszawy więc było z kim porozmawiać  
 Plaża kamienista czyli normalka. Woda cieplutka  Jest trochę ludzi, ale jest spokojnie. Ciszę przerywa tylko startujące co chwilę samoloty.
  

Poplażowałam sobie godzinkę  Dłużej nie mogę. Nie dla mnie takie leżakowanie na plaży. Brakuje mi aktywności więc zabieram się za zmianę bezpiecznika bo zapewne dlatego gniazdko nie działa.
  
Bezpiecznik zmieniony, gniazdko działa.
To jeszcze tylko zrobię pranie skoro taką mam możliwość . Jest ładna pogoda, słoneczko grzeje to powinno szybko wyschnąć.
Troszkę tego jest ale co tu się dziwić skoro tyle jechałyśmy w deszczu.

Do wieczora jeszcze daleko więc szukam następnego zajęcia.
Skoro sakwy mam sciagnięte to skorzystam z tego .Pojadę sobie do miasta, pozwiedzam, kupię coś na kolację  
Ewa nie dała się namówić, więc jadę sama.



W mieście pełno skuterków. Nadjeżdżają z każdej strony. Strach się bać  
Ale co tam, teraz Trampek jest wąski i też poszaleję w korkach.  



Jeszcze tylko odwiedzę Lidla i wracam.
I chyba w sama porę bo zaczyna kropić   Oby to było przejściowe.

Zjadłyśmy kolacje i już tylko mogłyśmy obserwować z namiotu nadchodzącą burzę.

Miałyśmy nadzieję, że przejdzie bokiem. No ale niestety nie   LEJE DESZCZ...
Ubrania nie wyschły, w namiocie też nie było szans więc jutro czeka nas jazda niczym cygański tabor...


Kolejna część: Relacja. 7,8,9 Days

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz