środa, 7 listopada 2012

Relacja. 7,8,9 Days


4 Wrzesień

Budzimy się rano po burzy zdziwione, że nie odleciałyśmy z namiotem podczas nocnej burzy...
Wychylam głowę z namiotu by sprawdzić jak się ma mój ukochany.
No więc trzyma się jeszcze w pionie.  Deseczka gdzieś tam ze stopką się zakopały 


Nie pada i świeci słoneczko. I mamy nadzieję, że tak zostanie.
Jemy śniadanko i czas się zbierać w dalszą drogę. Byle dalej od wciąż goniącego nas deszczu.



Trampek został obwieszonymi ubraniami, które nie miały szans wyschnąć.

Wsiadamy i jedziemy. Postanawiamy zatrzymać się jeszcze w Trogirze na krótki spacerek po mieście, gdyż bardzo nam się to miejsce podoba.
Ja pospacerowałam troszkę, Ewa czekała dzielnie przy motocyklach aż pozwiedzam zakamarki wąskich uliczek.

Czas jechać dalej. Zaczyna stopniowo padać. (to już staje się nudne...)
Tylko gdzie ?
Ja chciałam dalej w stronę Dubrovnika. Ewa już na Bośnię i Hercegovine. Postanowiłyśmy uciekać od deszczu do BiH. Jadę więc z nadzieją, że jeszcze przejadę tą trasą do Dubrovnika. Będzie gdzie wrócić jak to mawiają...

Po przekroczeniu granicy kierujemy się na Livno.

Kawałek za Livnem Ewa zalicza mały upadek.


Szybko zatrzymują się Bośniacy i pomagają podnieść niedobrego Fredka.
Po upadku Ewie blokuje się skrzynia biegów. A raczej wajcha, która przy glebie wbiła się trochę tam gdzie nie powinna.
Przydałby się młotek, który akurat zapomniałam...
Brakuje jedynki więc startuje z dwójki i trzeba jechać dalej.


Jedziemy już do Medjugorje. Mamy tam zostawić pluszaki. Jesteśmy bardzo ciekawe reakcji dzieci i opiekunów domu dziecka.
Droga tam jest wąska, biegnie przez wioski. Nie ma znaków, więc po jakimś czasie wątpimy w to czy jedziemy prawidłowo.
W nawigacji nie wyszukuje tego miasto pomimo, że wpisywałam różnymi sposobami.
Podobno żadna nawigacja tego nie znajdzie ale ja tam nie wiem 

Dojeżdżamy i pozostaje nam jeszcze odnaleźć Mother Village. Mimo iż drogowskazy są jasne i przejrzyste początkowo nie zauważamy w którą stronę jechać.
Pełno pielgrzymów. Zdecydowana większość to Włosi, tylko dwa autokary były z Polski.


Objechałyśmy miasto dwa razy i w końcu odnalazłyśmy Dom Dziecka.
Stawiamy maszyny i idziemy do sekretariatu.
Mówimy jaka jest sprawa, że przyjechałyśmy z pluszakami. Pytamy też o to, czy możemy rozbić namiot. W Końcu wkoło tak zielono.
Panie zrobiły wielkie oczy. Wspomnę, że powinny być poinformowane bo słałyśmy maile. Stwierdziły, że chętnie przyjmą maskotki ale przenocować nas nie mogą, nawet w namiocie.

No cóż. Siadamy przed placówką i myślimy gdzie by tu szukać nocleg. Wkoło były tylko zwęglone lasy, ponieważ Medjugorje akurat nawiedzały pożary.


Nagle wybiega pani z sekretariatu mówiąc , że coś nam załatwi a zaraz po niej podjeżdża starsza para na skuterze, a za nimi busem reszta nieznanych nam ludzi.
Nasz problem bardzo szybko się rozwiązał. Owi ludzie zaskoczeni naszą wyprawą i celem zaczęli nas ściskać, całować, gratulować.
Zaprosili nas do siebie na Zamek. Nie bardzo wiedziałam czego się spodziewać po tym haśle.



Najpierw jednak musimy wziąć udział w krótkiej mszy, podczas której wręczamy nasze worki z pluszakami.
Ludzie zgromadzeni przed ołtarzem ponownie nam gratulowali, klaskali.Czujemy się nieco dziwnie.

Po mszy jedziemy za skuterkiem, który prowadzi nas na ten cały Zamek. Zatrzymujemy się jeszcze na moment w sklepie.
Patrick z Nancy- właściciele Zamku zrobili jakieś przeogromne zakupy. Dobrze, że jechał jeszcze bus  


No przyznam, że zrobił na nas wielkie wrażenie. Nocą wyglądał cudnie. A za dnia ponoć jest jeszcze ładniej
No a nasze maszyny dostały miejsce w warsztacie. Trzeba było tylko wjechać po rampie.

I jestem. Jeszcze Ewa.



Wjechała też i Ewa. Ludzie ponownie nam klaskali   Maszyny zostaną zamknięte na noc, więc bierzemy to co nam potrzebne i idziemy za ludźmi



Zaproszono na nas na kolację.Tam ponownie nam gratulowano itp itd. Kolacja była przeogromna i przepyszna. Pomogłyśmy po niej posprzątać. Potem dano nam pokój.
Byłyśmy w lekkim szoku. Taka gościnność. Rzadko spotykane zjawisko.
Na zamku była jedna Polka. Ania. Trafiła tam przypadkiem i została jako wolontariusz. Jak kilku innych ludzi.

Po kolacji rozmawiałyśmy jeszcze chwilkę z Anią i Słowaczką Marią. W planach miałyśmy z rana ruszać dalej ale dziewczyny tak nalegały by zostać dłużej. Obiecałyśmy przemyśleć sprawę i poszłyśmy się wypluskać i spać. Byłyśmy mega zmęczone.
Zasnęłyśmy błyskawicznie...

5 Wrzesień

Wstajemy wcześnie rano, nie bez powodu. Ania ma zamiar zabrać nas na Górę Objawień.
Wstajemy ochoczo. Co tam dla nas jakaś górka.
Wychodzimy z przyjemnie chłodnego zamku. Jest po 7 rano a na zewnątrz można wyczuć już lekki upał.
 Maszerujemy wąskimi uliczkami Medjugorje, zatrzymujemy się na chwilkę by zakupić pamiątki.
Przed wejściem na szlak zrobił się już lekki korek. Tyle pielgrzymów 
A droga na szczyt mniej więcej wyglądała tak.


W połowie drogi wspinanie się po tych skałach i skałeczkach zrobiło się dość męczące.
Mimo, że była 8:00 rano skwar lał się z nieba. Byłam pod wielkim wrażeniem jak ci starsi, często schorowani już ludzie pną się coraz wyżej i wyżej po tych skałach.

Gdy już dotarłyśmy na szczyt naszym oczom ukazał się Krzyż w całej okazałości.


Na górze czas na refleksję, modlitwę.
Wkoło nas zwęglone lasy. Ponoć by nie dopuścić do spalenia góry Kriżevac mężczyźni wchodzili na szczyt z wielkimi baniakami z wodą na plecach. Chyba się udało bo płomienie nie dosięgły góry.
Wracałyśmy już inną drogą. Mimo, że z góry wcale nie było łatwiej.
Przy końcu spotkałyśmy Polaka, wędrowca. Siedział sobie na skale i modlił się. Spał gdzie chciał, jadł co chciał. Prawie jak my 

Wróciłyśmy do zamku nieco zmęczone. W kuchni czekało na nas postne śniadanie. Mimo, że postne było bardzo smaczne i pożywne.
Potem chwila odpoczynku. Niedługo, bo zaraz nas Ania gdzieś wyciągnęła.
A mianowicie na Mszę dla Polaków.
Po Mszy obiadek postny. Również bardzo smaczny. A potem odpoczynek.
Ja robię notatki w telefonie, Ewa jeździ palcem po mapie.



Po zamku spacerował sobie żółw.

Na wieczór zaplanowaną mamy Mszę Św w kilku językach wraz z adoracją. Od godziny 18:00 do 23:00 z godzinną przerwą.
Idę więc na krótki spacer w okolice Zamku. Ewa zaś próbuje zreperować biegi.


Nieopodal zamku rósł winogron. A to dobrze, bo lubię


Nadszedł czas na wieczorną Mszę, Mick( super człowiek, przybył z Australii) ostrzega, by się ubrać bo potem, będzie chłodno.
Ja jestem oczywiście mądrzejsza i nie zmieniam swojego ubioru. I Oczywiście później tego żałuję.  Na szczęści szybko ratują mnie bluzą.

Powracamy do zamku po 23:00. Zmęczone kładziemy się spać.
W głowie tylko myśli. Czy Ci wspaniali ludzie nas jutro stąd wypuszczą ?
Chcieliby byśmy zostały na dłużej, najlepiej na stale. Bardzo nas to cieszy. Dobrze jest czuć się gdzieś potrzebnym.
Zwłaszcza wśród tak ciepłych i miłych ludzi.
A każdy z nich pochodzi z innego końca świata.

Patrick i Nancy z Kanady. Są właścicielami zamku. Niegdyś milionerzy. Rzucili wszystko co mieli w Kanadzie i przyjechali do Medjugorje by zbudować zamek i pomagać ludziom. Mick z Australii, również pozostawił wszystko co miał. Tak po prostu poczuł. I tak też zrobił. Jest też Kathy i George z Oregonu. Maria ze Słowacji, Ania z Polski.
Jest i autostopowicz Josh  Nie chciał tu trafić a trafił. i zaniechał swoją podróż na ponad 3 tygodnie. Dużo by wymieniać. Oj dużo.
To miejsce po prostu przyciąga jak magnes. Nas też przyciągnęło, chcąc nie chcąc z rana ruszamy. A bynajmniej taką mamy nadzieję.

6 Wrzesień

Wstajemy. A spało nam się dobrze. Na tyle dobrze, że zaspałyśmy na poranną mszę.
Nadszedł czas pożegnania. Po oczach mieszkańców zamku widać było, że woleliby byśmy zostały jeszcze. Niestety mamy jeszcze kawał drogi do przejechania. Celem na dziś jest Montenegro.
Trzeba wyprowadzić jeszcze motocykle.W warsztacie jest dość ciasno, więc kombinujemy tyłem. Panowie oczywiście od razu nam pomogli.
Parkujemy motocykle, bo teraz czas na:

Podziwianie naszych maszyn

Testowanie ich


Pożegnalne fotki

Dostałyśmy od Kathy drobną pamiątkę, od Marii również- różaniec.
Pożegnania się przeciągają. Każdy chce fotkę, chwilkę rozmowy. Nancy zaprowadza nas jeszcze do przybyłej grupki pielgrzymów w celu opowiedzenia pokrótce naszej historii. Jesteśmy po raz kolejny już zawstydzone 
Ksiądz poświecił nas, oraz nasze motocykle.

Na koniec kilka ciepłych słów
Wsiadamy i odjeżdżamy.
Smutno.

Kierujemy się na Mostar.
Dojeżdżając tam chwilowo tracimy kierunek. Po chwili zatrzymuje się przy nas miły Bośniak, po czym eskortuje nas na odpowiednią drogę


Jadąc na Trebinje zaczyna brakować mi paliwa. Jest to dla mnie dziwne, ponieważ powinno go być jeszcze na ładne kilkadziesiąt kilometrów.
Nawet jeśli to paliwo było, motocykl nie chciał odpalić. Nie wiem o co chodzi.( A o co chodziło dowiedziałam się w ostatnim dniu na Węgrzech.Wy również dowiecie się z chwilą czytania opisu ostatniego dnia. Chyba, że już wiecie )

Zatrzymuję się na drodze, akurat nie było pobocza w tym miejscu, przed zakrętem. Ewa znika mi gdzieś za winklem. Szybko się orientuję, że nie podążam za nią i wraca.
Nie mamy zapasowego paliwa, ani żadnej rurki by trochę przelać. Żaden kierowca też nie ma ochoty mi pomóc.
Przypominam sobie, że jakieś 4/5 km temu była stacja paliw. No cóż zawracam i póki z górki to sobie jadę.


Gorzej było gdy górka się skończyła. Ale co tam. Trzeba jakoś dopchać maszynę pod wodopój.
Bardzo mozolnie mi to idzie. Mam wrażenie, że w ogóle nie zbliżam się do stacji. Ewa gdzieś znikła. Mam nadzieję, że pojechała po paliwo.
Robi się coraz goręcej. Droga również zaczyna wieść lekko pod górkę. Już nie daję rady, zatrzymuję się i siadam na poboczu. Jest mi słabo, pchanie Transalpa nieco mnie wykończyło. Co ja piszę. Bardzo wykończyło 
Na szczęście zjawia się Ewa z butelką paliwa. Nalewamy i Trampek odpalił. Jadę więc do stacji nalewam pełny bak. Posilam się jeszcze czymś energetycznym bo wciąż mi słabo.


Ruszamy dalej.
Widoki, które otaczały nas z każdej strony były piękne .


Mijałyśmy krówki spokojne


i krówki szalone. Te, mało się nie połamały przeskakując między barierkami wystraszone przejazdem Ewy 


Dojechałyśmy do granicy z Czarnogórą


Nawet nie wiedziałyśmy że za przejazd do Czarnogóry pobierana jest opłata. Nie wiedziałyśmy też czego dokładnie dotyczyła.
Opłata nie dużo, 1.50 Euro. Sęk w tym, że akurat nie miałyśmy przy sobie Eurasów. Ja coś tam wygrzebałam, i akurat starczyło, Ewa zaś musiała szukać w spodniach, które były schowane w torbie. Panowie bez uiszczenia opłaty nie chcieli przepuścić. Ewa znalazła, zapłaciła i mogłyśmy odjechać.


Docieramy powoli do Kotoru.



Widoki robiły naprawdę spore wrażenie. A Kotor bardzo ładne miasto.




Słońce na niebie coraz niżej. Więc trzeba szukać noclegu.
Jesteśmy już za Kotorem. Kierujemy się na drogę do Cetinje. Jedziemy coraz wyżej i wyżej a miejsca na namiot brak.

Ewa znajduję nieduży skrawek przed zakrętem. Zatrzymujemy się tam na chwilę, ale miejsce na nocleg nie jest raczej odpowiednie. Niebezpieczne mym zdaniem.




Po chwili zatrzymuję się jakiś młody gościu. Pyta czy zamierzamy tu obozować. Polecił nam jedno miejsce w stronę Gorazdy. Wsiadamy i jedziemy kawałek.
Facet nie kłamał. Miejsca bardzo dużo, kto by pomyślał, że jeszcze będą takie polanki.
Rozkładamy się więc i przygotowujemy pyszną kolacyjkę.


Taki zachodzik był nad Kotorem


Niebo nocą było piękniejsze.

Tak więc idziemy spać. Rano czekać będzie na nas kilkanaście pięknych winkli

Kolejna część: Relacja. 10,11,12 Days

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz