4 Wrzesień
Budzimy się rano po burzy zdziwione, że nie odleciałyśmy z
namiotem podczas nocnej burzy...
Wychylam głowę z namiotu by sprawdzić jak się ma mój ukochany.
No więc trzyma się jeszcze w pionie. Deseczka gdzieś tam ze stopką się
zakopały
Nie pada i świeci słoneczko. I mamy nadzieję, że tak
zostanie.
Jemy śniadanko i czas się zbierać w dalszą drogę. Byle dalej
od wciąż goniącego nas deszczu.

Trampek został obwieszonymi ubraniami, które nie miały szans
wyschnąć.
Wsiadamy i jedziemy. Postanawiamy zatrzymać się jeszcze w
Trogirze na krótki spacerek po mieście, gdyż bardzo nam się to miejsce podoba.
Ja pospacerowałam troszkę, Ewa czekała dzielnie przy
motocyklach aż pozwiedzam zakamarki wąskich uliczek.
Czas jechać dalej. Zaczyna stopniowo padać. (to już staje
się nudne...)
Tylko gdzie ?
Ja chciałam dalej w stronę Dubrovnika. Ewa już na Bośnię i
Hercegovine. Postanowiłyśmy uciekać od deszczu do BiH. Jadę więc z nadzieją, że
jeszcze przejadę tą trasą do Dubrovnika. Będzie gdzie wrócić jak to mawiają...
Po przekroczeniu granicy kierujemy się na Livno.
Kawałek za Livnem Ewa zalicza mały upadek.
Szybko zatrzymują się Bośniacy i pomagają podnieść
niedobrego Fredka.
Po upadku Ewie blokuje się skrzynia biegów. A raczej wajcha,
która przy glebie wbiła się trochę tam gdzie nie powinna.
Przydałby się młotek, który akurat zapomniałam...
Brakuje jedynki więc startuje z dwójki i trzeba jechać
dalej.
Jedziemy już do Medjugorje. Mamy tam zostawić pluszaki.
Jesteśmy bardzo ciekawe reakcji dzieci i opiekunów domu dziecka.
Droga tam jest wąska, biegnie przez wioski. Nie ma znaków,
więc po jakimś czasie wątpimy w to czy jedziemy prawidłowo.
W nawigacji nie wyszukuje tego miasto pomimo, że wpisywałam
różnymi sposobami.
Podobno żadna nawigacja tego nie znajdzie ale ja tam nie
wiem
Dojeżdżamy i pozostaje nam jeszcze odnaleźć Mother Village.
Mimo iż drogowskazy są jasne i przejrzyste początkowo nie zauważamy w którą
stronę jechać.
Pełno pielgrzymów. Zdecydowana większość to Włosi, tylko dwa
autokary były z Polski.
Objechałyśmy miasto dwa razy i w końcu odnalazłyśmy Dom
Dziecka.
Stawiamy maszyny i idziemy do sekretariatu.
Mówimy jaka jest sprawa, że przyjechałyśmy z pluszakami.
Pytamy też o to, czy możemy rozbić namiot. W Końcu wkoło tak zielono.
Panie zrobiły wielkie oczy. Wspomnę, że powinny być
poinformowane bo słałyśmy maile. Stwierdziły, że chętnie przyjmą maskotki ale
przenocować nas nie mogą, nawet w namiocie.
No cóż. Siadamy przed placówką i myślimy gdzie by tu szukać
nocleg. Wkoło były tylko zwęglone lasy, ponieważ Medjugorje akurat nawiedzały
pożary.
Nagle wybiega pani z sekretariatu mówiąc , że coś nam
załatwi a zaraz po niej podjeżdża starsza para na skuterze, a za nimi busem
reszta nieznanych nam ludzi.
Nasz problem bardzo szybko się rozwiązał. Owi ludzie
zaskoczeni naszą wyprawą i celem zaczęli nas ściskać, całować, gratulować.
Zaprosili nas do siebie na Zamek. Nie bardzo wiedziałam
czego się spodziewać po tym haśle.
Najpierw jednak musimy wziąć udział w krótkiej mszy, podczas
której wręczamy nasze worki z pluszakami.
Ludzie zgromadzeni przed ołtarzem ponownie nam gratulowali,
klaskali.Czujemy się nieco dziwnie.
Po mszy jedziemy za skuterkiem, który prowadzi nas na ten
cały Zamek. Zatrzymujemy się jeszcze na moment w sklepie.
Patrick z Nancy- właściciele Zamku zrobili jakieś
przeogromne zakupy. Dobrze, że jechał jeszcze bus
No przyznam, że zrobił na nas wielkie wrażenie. Nocą
wyglądał cudnie. A za dnia ponoć jest jeszcze ładniej
No a nasze maszyny dostały miejsce w warsztacie. Trzeba było
tylko wjechać po rampie.
I jestem. Jeszcze Ewa.
Wjechała też i Ewa. Ludzie ponownie nam klaskali Maszyny zostaną zamknięte na noc, więc
bierzemy to co nam potrzebne i idziemy za ludźmi
Zaproszono na nas na kolację.Tam ponownie nam gratulowano
itp itd. Kolacja była przeogromna i przepyszna. Pomogłyśmy po niej posprzątać.
Potem dano nam pokój.
Byłyśmy w lekkim szoku. Taka gościnność. Rzadko spotykane
zjawisko.
Na zamku była jedna Polka. Ania. Trafiła tam przypadkiem i
została jako wolontariusz. Jak kilku innych ludzi.
Po kolacji rozmawiałyśmy jeszcze chwilkę z Anią i Słowaczką
Marią. W planach miałyśmy z rana ruszać dalej ale dziewczyny tak nalegały by
zostać dłużej. Obiecałyśmy przemyśleć sprawę i poszłyśmy się wypluskać i spać.
Byłyśmy mega zmęczone.
Zasnęłyśmy błyskawicznie...
5 Wrzesień
Wstajemy wcześnie rano, nie bez powodu. Ania ma zamiar
zabrać nas na Górę Objawień.
Wstajemy ochoczo. Co tam dla nas jakaś górka.
Wychodzimy z przyjemnie chłodnego zamku. Jest po 7 rano a na
zewnątrz można wyczuć już lekki upał.
Przed wejściem na szlak zrobił się już lekki korek. Tyle
pielgrzymów
A droga na szczyt mniej więcej wyglądała tak.
W połowie drogi wspinanie się po tych skałach i skałeczkach
zrobiło się dość męczące.
Mimo, że była 8:00 rano skwar lał się z nieba. Byłam pod
wielkim wrażeniem jak ci starsi, często schorowani już ludzie pną się coraz
wyżej i wyżej po tych skałach.
Gdy już dotarłyśmy na szczyt naszym oczom ukazał się Krzyż w
całej okazałości.
Na górze czas na refleksję, modlitwę.
Wkoło nas zwęglone lasy. Ponoć by nie dopuścić do spalenia
góry Kriżevac mężczyźni wchodzili na szczyt z wielkimi baniakami z wodą na
plecach. Chyba się udało bo płomienie nie dosięgły góry.
Wracałyśmy już inną drogą. Mimo, że z góry wcale nie było
łatwiej.
Przy końcu spotkałyśmy Polaka, wędrowca. Siedział sobie na
skale i modlił się. Spał gdzie chciał, jadł co chciał. Prawie jak my
Wróciłyśmy do zamku nieco zmęczone. W kuchni czekało na nas
postne śniadanie. Mimo, że postne było bardzo smaczne i pożywne.
Potem chwila odpoczynku. Niedługo, bo zaraz nas Ania gdzieś
wyciągnęła.
A mianowicie na Mszę dla Polaków.
Po Mszy obiadek postny. Również bardzo smaczny. A potem
odpoczynek.
Ja robię notatki w telefonie, Ewa jeździ palcem po mapie.
Po zamku spacerował sobie żółw.
Na wieczór zaplanowaną mamy Mszę Św w kilku językach wraz z
adoracją. Od godziny 18:00 do 23:00 z godzinną przerwą.
Idę więc na krótki spacer w okolice Zamku. Ewa zaś próbuje
zreperować biegi.
Nieopodal zamku rósł winogron. A to dobrze, bo lubię
Nadszedł czas na wieczorną Mszę, Mick( super człowiek,
przybył z Australii) ostrzega, by się ubrać bo potem, będzie chłodno.
Ja jestem oczywiście mądrzejsza i nie zmieniam swojego
ubioru. I Oczywiście później tego żałuję.
Na szczęści szybko ratują mnie bluzą.
Powracamy do zamku po 23:00. Zmęczone kładziemy się spać.
W głowie tylko myśli. Czy Ci wspaniali ludzie nas jutro stąd
wypuszczą ?
Chcieliby byśmy zostały na dłużej, najlepiej na stale.
Bardzo nas to cieszy. Dobrze jest czuć się gdzieś potrzebnym.
Zwłaszcza wśród tak ciepłych i miłych ludzi.
A każdy z nich pochodzi z innego końca świata.
Patrick i Nancy z Kanady. Są właścicielami zamku. Niegdyś
milionerzy. Rzucili wszystko co mieli w Kanadzie i przyjechali do Medjugorje by
zbudować zamek i pomagać ludziom. Mick z Australii, również pozostawił wszystko
co miał. Tak po prostu poczuł. I tak też zrobił. Jest też Kathy i George z
Oregonu. Maria ze Słowacji, Ania z Polski.
Jest i autostopowicz Josh Nie chciał tu trafić a trafił. i
zaniechał swoją podróż na ponad 3 tygodnie. Dużo by wymieniać. Oj dużo.
To miejsce po prostu przyciąga jak magnes. Nas też
przyciągnęło, chcąc nie chcąc z rana ruszamy. A bynajmniej taką mamy nadzieję.
6 Wrzesień
Wstajemy. A spało nam się dobrze. Na tyle dobrze, że
zaspałyśmy na poranną mszę.
Nadszedł czas pożegnania. Po oczach mieszkańców zamku widać
było, że woleliby byśmy zostały jeszcze. Niestety mamy jeszcze kawał drogi do
przejechania. Celem na dziś jest Montenegro.
Trzeba wyprowadzić jeszcze motocykle.W warsztacie jest dość
ciasno, więc kombinujemy tyłem. Panowie oczywiście od razu nam pomogli.
Parkujemy motocykle, bo teraz czas na:
Podziwianie naszych maszyn
Testowanie ich
Pożegnalne fotki
Dostałyśmy od Kathy drobną pamiątkę, od Marii również-
różaniec.
Pożegnania się przeciągają. Każdy chce fotkę, chwilkę
rozmowy. Nancy zaprowadza nas jeszcze do przybyłej grupki pielgrzymów w celu
opowiedzenia pokrótce naszej historii. Jesteśmy po raz kolejny już
zawstydzone
Ksiądz poświecił nas, oraz nasze motocykle.
Na koniec kilka ciepłych słów
Wsiadamy i odjeżdżamy.
Smutno.
Kierujemy się na Mostar.
Dojeżdżając tam chwilowo tracimy kierunek. Po chwili
zatrzymuje się przy nas miły Bośniak, po czym eskortuje nas na odpowiednią
drogę
Jadąc na Trebinje zaczyna brakować mi paliwa. Jest to dla
mnie dziwne, ponieważ powinno go być jeszcze na ładne kilkadziesiąt kilometrów.
Nawet jeśli to paliwo było, motocykl nie chciał odpalić. Nie
wiem o co chodzi.( A o co chodziło dowiedziałam się w ostatnim dniu na
Węgrzech.Wy również dowiecie się z chwilą czytania opisu ostatniego dnia.
Chyba, że już wiecie )
Zatrzymuję się na drodze, akurat nie było pobocza w tym
miejscu, przed zakrętem. Ewa znika mi gdzieś za winklem. Szybko się orientuję,
że nie podążam za nią i wraca.
Nie mamy zapasowego paliwa, ani żadnej rurki by trochę
przelać. Żaden kierowca też nie ma ochoty mi pomóc.
Przypominam sobie, że jakieś 4/5 km temu była stacja paliw.
No cóż zawracam i póki z górki to sobie jadę.
Gorzej było gdy górka się skończyła. Ale co tam. Trzeba
jakoś dopchać maszynę pod wodopój.
Bardzo mozolnie mi to idzie. Mam wrażenie, że w ogóle nie
zbliżam się do stacji. Ewa gdzieś znikła. Mam nadzieję, że pojechała po paliwo.
Robi się coraz goręcej. Droga również zaczyna wieść lekko
pod górkę. Już nie daję rady, zatrzymuję się i siadam na poboczu. Jest mi
słabo, pchanie Transalpa nieco mnie wykończyło. Co ja piszę. Bardzo
wykończyło
Na szczęście zjawia się Ewa z butelką paliwa. Nalewamy i
Trampek odpalił. Jadę więc do stacji nalewam pełny bak. Posilam się jeszcze
czymś energetycznym bo wciąż mi słabo.
Ruszamy dalej.
Widoki, które otaczały nas z każdej strony były piękne .
Mijałyśmy krówki spokojne
i krówki szalone. Te, mało się nie połamały przeskakując
między barierkami wystraszone przejazdem Ewy
Dojechałyśmy do granicy z Czarnogórą
Nawet nie wiedziałyśmy że za przejazd do Czarnogóry
pobierana jest opłata. Nie wiedziałyśmy też czego dokładnie dotyczyła.
Opłata nie dużo, 1.50 Euro. Sęk w tym, że akurat nie
miałyśmy przy sobie Eurasów. Ja coś tam wygrzebałam, i akurat starczyło, Ewa
zaś musiała szukać w spodniach, które były schowane w torbie. Panowie bez
uiszczenia opłaty nie chcieli przepuścić. Ewa znalazła, zapłaciła i mogłyśmy
odjechać.
Docieramy powoli do Kotoru.
Widoki robiły naprawdę spore wrażenie. A Kotor bardzo ładne
miasto.
Słońce na niebie coraz niżej. Więc trzeba szukać noclegu.
Jesteśmy już za Kotorem. Kierujemy się na drogę do Cetinje.
Jedziemy coraz wyżej i wyżej a miejsca na namiot brak.
Ewa znajduję nieduży skrawek przed zakrętem. Zatrzymujemy
się tam na chwilę, ale miejsce na nocleg nie jest raczej odpowiednie.
Niebezpieczne mym zdaniem.
Po chwili zatrzymuję się jakiś młody gościu. Pyta czy
zamierzamy tu obozować. Polecił nam jedno miejsce w stronę Gorazdy. Wsiadamy i
jedziemy kawałek.
Facet nie kłamał. Miejsca bardzo dużo, kto by pomyślał, że
jeszcze będą takie polanki.
Rozkładamy się więc i przygotowujemy pyszną kolacyjkę.
Taki zachodzik był nad Kotorem
Niebo nocą było piękniejsze.
Tak więc idziemy spać. Rano czekać będzie na nas kilkanaście
pięknych winkli
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz