7 Wrzesień
Budzimy się dość wcześnie. Czuję się niewyspana. Strasznie w
nocy wiało ale nie ma co się dziwić warunkom, nocowałyśmy w końcu na sporej już
wysokości w górach.
Wstaję i myślę o śniadanku. Zaglądam do kufra. No tak,
przecież nic nie ma
Nie ma co myśleć o pożywieniu, za niedługo przecież ruszymy
w stronę Cetinje, drogą pełną ciasnych zakrętów, pnącą się dość wysoko.
Zanim jednak ruszymy, musimy posmarować łańcuchy, a Ewę
czeka jeszcze naciąg łańcucha. Sprytna Bestia, wszystko sobie skrzętnie
zanotowała
Nieopodal miejsca naszego noclegu znajduję się Fort Gorazda,
postanawiam zatem, że muszę zobaczyć tą fortyfikację. Najchętniej
pozwiedzałabym wszystkie takie miejsca w całej Czarnogórze i nie tylko
Ruszamy w końcu na zdobycie licznych winkli. Mordka mi się
cieszy, choć nie wiem jeszcze czego się dokładnie spodziewać
Okazuję się, że nie taki diabeł straszny. Zakręty pokonywało
się dość dobrze. Widoki były piękne i miałyśmy ochotę zatrzymywać się co
chwilkę by zrobić kolejne, i kolejne zdjęcia, perspektywa bowiem z każdym
winklem się zmieniała.
Przy którymś już z kolei chwilowym postoju, słyszymy dźwięk
dzwoneczka wydobywający się z obrośniętej drzewami skarpy.
Myślimy sobie, co u licha tam wpadło. Albo jakaś zbłąkana
owca, albo... krowa ?! No nic, włączyło
nam się współczucie i chęć udzielenia uwięzionemu w krzakach zwierzęciu pomocy
ale nie widziałyśmy jakichkolwiek szans na wydobycie zwierzaka z przepaści. No
nic, jedziemy dalej
Ewa stwierdza, że jest pięknie. I ja nie mam co do tego
wątpliwości.
Winkle mijają jeden za drugim, 5, 10, 15, 20, 26 droga do
Cetinje powoli dobiega końca.
Nie miałyśmy drogi zaplanowanej tak na 100 % Nie trzymałyśmy
się całkiem planu, tego gdzie chciałyśmy dojechać, jak, kiedy i którędy. Miało
być trochę spontanu. I był. Po Cetinje
obrałyśmy kierunek na Podgorice, i tam też dojechałyśmy. Teraz z upływem czasu,
myślę że można było sobie pojechać na Bar, a stolicę odwiedzić z w drodze
powrotnej. Ale co tam, jedziemy dalej.
Dojechałyśmy do stolicy dość szybko, ponieważ dystans między
Cetinje a Podgoricą to nie więcej niż 40 km. Krajobraz również szybko się zmienił
z górzystego na nizinny.
Nie mogłam się powstrzymać od wykonania słit foci z
wystawowym oknie
Postanawiamy zjeść w stolicy coś innego jak zupki chińskie,
bułki, batony itp. I to był na nasz jeden jedyny raz gdy postanowiłyśmy
skorzystać z jedzonka z restauracji
Pytamy więc napotkanego ludzia o jakąś knajpkę. Facet od
razu wskoczył w auto i kazał za sobą jechać. Nie było to łatwe. Bowiem najpierw
musiałyśmy wydostać się z parkingu. Podgorica była w tym dniu bardzo tłumna,
ponieważ wieczorem miał odbyć się mecz Polska- Czarnogóra.
Miły człowiek odeskortował nas do pizzerii, wskazał nawet
miejsce gdzie możemy zaparkować bezpiecznie motocykle.
Jest i internet, trzeba skorzystać. Przecież mama z babcią
pewnie nie śpią po nocach.
Piszę więc wiadomość do mamy. W wiadomości zwrotnej zostałam
okrzyczana, że za szybko jedziemy (Kto
nas śledził, ten wie, że można nas było obserwować dzięki monitoringowi)
Po posiłku jeszcze chwilka na 'zwiedzenie' miasta.
Wsiadamy i jedziemy dalej, choć jeszcze nie wiemy gdzie.
Dojechałyśmy sobie do Albanii.
Na przejściu granicznych fajna, miła atmosfera, sympatyczni
celnicy.
Dostałam pięczotkę do paszportu, i przyznam, że cały czas na
to liczyłam Dowiedziałam się również, że
mam piękne imię
Ruszamy i chwilę po tym skończył się asfalt
Ale bez obaw, mnie się to bardzo podoba A Trampkowi jeszcze bardziej, w końcu zazna
jakiegoś ruchu
Asfalt pojawiał się i znikał
Na horyzoncie widzimy stację paliw, taką jeszcze
'nowoczesną' to dobrze, bo trzeba zatankować.
Wjeżdżamy na stację, patrzymy i widzimy że jest możliwość
płacenia kartą. Pytamy jednak dla pewności. I okazuje się, że nie ma takowej
możliwości
W kieszeni pustki, żadnej gotówki, w pobliżu nie ma
bankomatu, banku i niczego podobnego. Ruszamy dalej, w bakach jest jeszcze na
kilkadziesiąt kilometrów, więc zatankujemy gdzie indziej.
Każda kolejna stacja wyglądała na ogół tak:
Wbijam w gps stację i znalazło BP. Uradowane jedziemy,
porządna stacja będzie
No to się myliłyśmy. Stacji nie było w ogóle.
Wjeżdżamy w miasto szukamy czegoś, gdzie możemy nabyć
gotówkę. Niestety trafiamy na jakie remonty, całe miasto rozkopane. Schodzę z
motocykla i ruszam na poszukiwanie jakiegoś kantoru, banku, bankomatu.Po chwili
odechciewa mi się spacerku po rozkopanym mieście Skwar ogromny. Nie ma czym
oddychać, mam ochotę zrzucić te motocyklowe ubrania. Takiego upału chyba nigdy
jeszcze nie zaznałam. Na dodatek skończyła mi się woda.
Ruszyłyśmy dalej w poszukiwaniu paliwa, i nic. Czy mamy po
prostu takiego pecha ? Czy po prostu jesteśmy ślepe. Bo to, że powinnyśmy
wiedzieć jaka jest w tym kraju sytuacja to logiczne. I wiedziałyśmy, tyle, że
nie zdawałyśmy sobie o tym sprawy. A potem, potem było już za późno.
Pozostało nam pozwiedzanie okolic tego miasta, pojeżdżenie
wkoło Jeziora Szkoderskiego. Poddałyśmy się po prostu. Skierowałyśmy się w
stronę granicy z Czarnogórą.
Nie ma co się martwić i denerwować, że nie zwiedziłyśmy
Albanii tak jak chciałyśmy. Będzie gdzie wrócić, i co zwiedzić podczas
następnych wojaży.
Dojechałyśmy do granicy. Potem stacja paliw i odpoczynek.
Pracownicy stacji chyba zauważyli jak jesteśmy zmęczone i
zmarnowane upałem. Przynieśli nam owoce... przed chwila przywiezione z Albanii
właśnie.
I Przyznam, że bardzo smaczne.
Uzupełniłyśmy zapas wody i w drogę. Wyszło tak, że z
powrotem pojawiłyśmy się w Podgoricy.
Tak zaczęłyśmy kierować się na Niksic. Po drodze mijałyśmy
bardzo wielu kibiców piłki nożnej. Ci co widzieli nasze rejestrację często
trąbili i machali. Byli sympatycznie nastawieni w każdym bądź razie.
Dojeżdżamy do Niksic.
Postanawiamy znaleźć jakąś miejscówkę do spania, i kawałek
za miastem zauważamy sympatyczna polną dróżkę.
Z czasem zmienia się ona w bardzo kamienistą. Wkoło skały,
piaskowiec itp. Jedziemy dalej. Stwierdzam, że to był niezły 'off' Ale mi się
podobało, Ewa chyba troszkę przestraszona była.
W nawigacji widzę, że gdzieś zaraz powinno być jeziorko. I o
to nam chodzi, pojawia się woda, więc gnamy dalej. Znajdujemy fajną polankę w
pobliżu wody i postanawiamy się tu rozbić. Wkoło akurat były poukładane na
kupkę gałęzie. Dołożyłam swoje trzy grosze i nie powinno nas widać
Moja próba zamaskowania motocykli i namiotu nie powiodła
się. Po chwili zauważa nas para starszych ludzi. Podchodzą, zagadują, pytają i
gratulują. I zapraszają na mecz, posiłek i kawę. Gdy usłyszałam słowo mecz od
razu miałam ochotę iść i oglądać. Ewa sprowadziła mnie na ziemię i podziękowała
ludziom. Wszak byłyśmy już rozbite.
To był jakiś taki długi dzień. Chyba dlatego, że wcześnie
wstałyśmy...
8 Wrzesień
Kolejny dzień naszej podróży. Jako że rozbiłyśmy się w
pobliżu jeziorka, nie omieszkamy nie skorzystać z chłodnej kąpieli o
poranku
Woda miała przyjemną temperaturę jak na tę porę dnia.
Zjadłyśmy skromne śniadanko i powoli zwijałyśmy manatki. Bez
pośpiechu, już nigdzie nam się nie śpieszy. Teraz już tylko zmierzamy cały czas
na północ.
Spakowane, zwarte i gotowe ruszamy w stronę Żabljak.
Pogoda zapowiadała się na równie upalną co dzień wcześniej.
Zamiast upału po kilkunastu kilometrach poczułyśmy chłód. No tak, toż to
Durmitor coraz bliżej.
No nic, trzeba się zatrzymać i ubrać coś cieplejszego.
Widoki jak zawsze, piękne.
Przyjemnie się jedzie, choć wciąż jest chłodno. Po jakimś
czasie na drodze wyprzedza nas dwóch kierowników na GSach. Spotykamy ich później
kilkakrotnie.
Docieramy spokojnie do miasta Żabljak.
Parkujemy sobie pod Postą i idziemy zakupić jakiś prowiant
na kolejne dni. Pakuję również do koszyka Nikśićko coby do domu tacie
przywieźć
Następnie wybieram się na spacerek po mieście, Ewa w tym
czasie zapełnia widokówki pozdrowieniami. Mi się coś one nie podobają i idę
sobie poszukać lepsiejszych.
I ja znalazłam swoje, więc również wypisuję. Oczywiście
adresów sobie nie zapisałam, bo po co ? Na szczęście chwila wystarczyła by
sobie te najważniejsze przypomnieć.
Pocztówki wysłane. Jeszcze tylko coś zjem, skorzystam z
wi-fi i mogę ruszać dalej
Dojechałyśmy do mostu.
Ewa już szuka dobrego ujęcia
Widoki robią wrażenie. Spacerujemy sobie chwilkę, rozmawiamy
nawet chwilowo z Polką, bo akurat przyjechali turyści z Polski.
Jeszcze tylko ujęcia z motocyklami i w drogę.
No tak. W drogę, tylko gdzie ?
Postanawiamy kierować się na Sarajewo. Pytanie jeszcze tylko
którędy jechać ? Przez most, czy nie ?
Ja myślę, że trzeba przez most. Ewa stwierdza inaczej.
Pojechaliśmy tak jak Ewa poprowadziła.
Widoki były naprawdę ładne, droga cały czas wzdłuż kanionu i
rzeki.
Pełno tuneli. Nie wiem jak tamta droga wyglądała ale ta
również była ok. Uważać trzeba było na spadające i leżące na asfalcie kamienie.
Droga była dość długa. Docieramy w końcu do jakiegoś miasta.
Do jakiego to nie mamy pojęcia. Którędy dalej również nie wiemy.
Podczas postoju na zastanowienie się nad drogą Ewa wskazuje
mi coś. To coś wypełzało właśnie spod jej motocykla -,-
Dobrze, że nie pełzło to koło mnie, bo Trampek byłby
bidny
Wychodzi na to, że jednak trzeba było jechać drogą przez
most. Wracać na odpowiednią drogę już nie będziemy. Nabiłybyśmy sporo
niepotrzebnych kilometrów.
Postanawiamy jechać na spontana gdzieś tam przed siebie.
Miasto się skończyło, potem pojawiały się miasteczka,
następnie wsie, a potem to już skończyła się droga.
Może nie tyle co droga a asfalt z niej. No nic, ja tam nie
mam nic przeciw. Wyjeżdżam na prowadzenie i jedziemy dalej 'jakaś' drogą. Gnamy
tak spory czas. Wsie się pokończyły, jedziemy dalej. Mimo iż droga 'chyba' była
tylko drogą 'polną' zdarzało się, że zza zakrętu wyskoczył nam jakiś Tir. A
zakręty były niczym te z Kotoru do Cetinje, tyle, że bez asfaltu i barierek i
mówię tu poważnie.
Do tej pory mam banana jak wspomnę sobie kończący się asfalt
i tą dziką drogę
Ale do rzeczy.
Wyjechałyśmy z lasu, dojechałyśmy do asfaltu i w końcu widziałyśmy coś więcej niż tylko
drzewa.
Jechałyśmy więc sobie dalej, nie wiedząc dokładnie gdzie.
Wiedziałyśmy tyle, że musimy dojechać do jakiegoś przejścia granicznego.
Najlepiej z Bośnią.
Dojechałyśmy do Serbii
Ale to dobrze, bo po przekroczeniu granicy w końcu pojawiła
się stacja paliw. Już bałyśmy się, że będzie problem
Zatankowałyśmy i myślimy co tu robić i gdzie jechać.
Serbię miałyśmy w planach ale z niej zrezygnowałyśmy.
Stwierdziłyśmy, że jedziemy do tego Sarajewa. Tylko trzeba odnaleźć teraz
przejście graniczne z BiH.
Chwilowo zgubiłyśmy się w uliczkach miasta. Od razu ludzie
chcieli nam pomóc. Wskazali odpowiednią drogę, a nawet odjechali autkiem bym
mogła sobie spokojnie wycofać. Bo wykręcać na taaakim wzniesieniu na pewno nie
miałam ochoty. Już wiem czym to grozi
Złapałyśmy odpowiedni kierunek i gnamy dalej. Jedziemy
jeszcze kilkadziesiąt kilometrów i granica. Chyba granica. Sprawdzili dokumenty
i puszczają nas dalej. Jedziemy następne kilkanaście kilometrów i znów jakieś
przejście. Szykuję już dokumenty kiedy celnik/policjant wskazuje odpowiednią
drogę na Sarajewo. Wycofujemy się więc i skręcamy w prawo.
Jedziemy i zaczyna się robić ciemno, rozglądamy się zatem za
noclegiem. Nigdzie nie widzimy żadnej polanki. Oczywiście mogłyśmy wjechać
gdzieś w las, tylko byłby problem po ciemku z jazdą po górzystych leśnych
drogach Nie ryzykujemy i szukamy czegoś
bezpiecznego.
Jadąc tak cały czas prosto zatrzymujemy się chwilowo w
wiosce, przy jakimś domku.
Wyszedł jakiś Włoch i zaczął nas wyganiać. Powiedział, byśmy
tu niczego nie szukały i spadały stąd czym prędzej.
A myśmy się tylko na chwilę zatrzymały... cóż.
Poddenerwowane ruszamy dalej.
Ewa wypatrzyła jakiś mały zjazd z drogi. Skręcamy. Był to
prawdopodobnie zajazd, parking dla maszyn drogowych, które pracowały tam podczas
budowy drogi. Oczywiście, od dawna droga była gotowa a maszyn nie było. To
tylko takie moje przypuszczenia.
Rozkładamy namiot. Po ziemi drepta sobie pełno małych
robali. Jakoś niespecjalnie mi to przeszkadza, gdyż zaraz będę sobie twardo
spać
Przed snem jeszcze spoglądam w nocne, gwieździste niebo.
Przepiękne jest.
9 Wrzesień
Wstajemy wcześnie. Jest cholernie zimno, więc szybciutko się ubieramy.
Na śniadanie wcinam tabliczkę czekolady. Wskakujemy na motocykle i w drogę do Sarajewa.
Jedziemy i jedziemy i kurcze jest naprawdę zimno. Stopniowo zaczynam tracić czucie w palcach. Zatrzymujemy się przy stacji ale niestety nie ma nic ciepłego do picia, jedzenia, na kolejnych stacjach również. Korzystam z postoju i grzeję dłonie na silniku. Zaczynam żałować, że nie mam czegoś takiego jak grzane manetki...
Ale nie ma co marudzić, trzeba jechać dalej.
Chłodną temperaturę rekompensują nam takie widoki
Widoki były momentami nieziemskie. Zwłaszcza gdy słońce wychodziło zza szczytów gór
Z tego dnia zdjęć niestety nie wiele mamy. Padały nam już baterie w aparatach, także bardzo oszczędnie korzystałyśmy ze sprzętów.
Dojechałyśmy sobie spokojnie do Sarajewa.
I do razu przestraszył nas ogrom tego miasta. A bynajmniej tak wielkie się wydawało. Ruch na ulicach przeogromny. Kompletnie nie ma gdzie stanąć. Na każdym rogu patrole policyjne i wojskowe.
Ciężko się zorientować w tym rozgardiaszu. Zatrzymujemy się więc, grzecznie parkujemy na chodniku co by sobie troszkę pochodzić i pozwiedzać.
Zauważamy, że w sporej większości sklepach, barach, restauracjach itp nie ma możliwości płacenia kartą jest za to na każdym kroku bankomat.
Obeszłyśmy kawałek miasta i przyznam że jest bardzo ładne.
Ale nie ma co, ruszamy dalej.
Tu w Bośni nie mamy już nic w planach. W sumie już nic nie mamy w planach oprócz powrotu do domu. Gnamy już tylko do Polski.
Rano marudziłyśmy na chłód a teraz zaczął doskwierać nam upał.
Niepotrzebnie się więc zaopatrywałyśmy wcześniej w batoniki, bo bardzo szybko zmieniły się w postać płynną.
Z Sarajewa kierujemy się na miasto Tuzla.
Tam robimy postój w cieniu.
Posmarowałyśmy łańcuchy i jeszcze chwilkę chciałyśmy poleżeć. Podszedł jednak do nas mały Bośniak prosząc o Euro.
Nie mam kompletnie już żadnych Eurasów, proponuje więc chłopcu trochę naszych polskich dudków. Nie jest niestety zainteresowany tą propozycją lecz dalej przy nas tkwi bacznie obserwując czy wyczarujemy cosik czy nie.
Gdy odjechałyśmy z parkingu odszedł i on.
Z Tuzli do granicy z Chorwacją prowadzi Ewa. Dojeżdżamy tracąc niepotrzebnie trochę czasu i kilometrów do Banja Luki.
Tam tracimy wątek, a raczej drogę do granicy.Stajemy na stacji, lecz Ewa wstydzi się spytać pracowników o drogę. Przejmuję pałeczkę i intuicyjnie prowadzę jakąś drogą. Jak się okazuje do granicy właśnie. Dojechałyśmy do HR i powoli zbliżał się wieczór. Chciałyśmy przejechać jak najwięcej dziś, być jak najbliżej Polski, zatem naszym celem było przekroczenie granicy z Węgrami.
Krótki postój na ubranie czegoś cieplejszego, oraz kamizelki odblaskowej.
Tak więc po 21 docieramy do granicy w Węgrzech. Dojechałyśmy do Barcs i zaczęłyśmy się rozglądać za noclegiem. Na pierwszą miejscówkę przypadło pole. Po ciemku na pole nie wyglądało ale gdy już wjechałyśmy na zaorany grunt zorientowałyśmy się, że nie ma co tu rozkładać namiotu. Problem był z wyjechaniem po tych nierównościach, w dodatku na wskroś. Bardzo chciałabym widzieć siebie, bo pewnie musiało to wyglądać bardzo komicznie :D
Udało się, i zaraz potem znalazłyśmy przy drodze wjazd w las. Długo nie myśląc postawiłyśmy motocykle. Ja nie widziałam sensu w rozkładaniu namiotu, także tylko karimata i śpiworek i zaraz potem leżałam już spoglądając w niebo.
Zasnąć nie pozwalały ciągle jakieś odgłosy w lesie oraz szeleszczenie liści w naszym pobliżu.
Odgłosy były raz głośniejsze raz cichsze, a towarzyszyły im dźwięki ciężkiego stąpania.
Pomyślałam sobie :"chyba niedźwiedź" po czym i ja, i moja fantazja pogrążyłyśmy się we śnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz