czwartek, 8 listopada 2012

Relacja. 10,11,12 Days


7 Wrzesień

Budzimy się dość wcześnie. Czuję się niewyspana. Strasznie w nocy wiało ale nie ma co się dziwić warunkom, nocowałyśmy w końcu na sporej już wysokości w górach.
Wstaję i myślę o śniadanku. Zaglądam do kufra. No tak, przecież nic nie ma  
Nie ma co myśleć o pożywieniu, za niedługo przecież ruszymy w stronę Cetinje, drogą pełną ciasnych zakrętów, pnącą się dość wysoko.

Zanim jednak ruszymy, musimy posmarować łańcuchy, a Ewę czeka jeszcze naciąg łańcucha. Sprytna Bestia, wszystko sobie skrzętnie zanotowała  


Nieopodal miejsca naszego noclegu znajduję się Fort Gorazda, postanawiam zatem, że muszę zobaczyć tą fortyfikację. Najchętniej pozwiedzałabym wszystkie takie miejsca w całej Czarnogórze i nie tylko  




Ruszamy w końcu na zdobycie licznych winkli. Mordka mi się cieszy, choć nie wiem jeszcze czego się dokładnie spodziewać 

Okazuję się, że nie taki diabeł straszny. Zakręty pokonywało się dość dobrze. Widoki były piękne i miałyśmy ochotę zatrzymywać się co chwilkę by zrobić kolejne, i kolejne zdjęcia, perspektywa bowiem z każdym winklem się zmieniała.

Przy którymś już z kolei chwilowym postoju, słyszymy dźwięk dzwoneczka wydobywający się z obrośniętej drzewami skarpy.
Myślimy sobie, co u licha tam wpadło. Albo jakaś zbłąkana owca, albo... krowa ?!  No nic, włączyło nam się współczucie i chęć udzielenia uwięzionemu w krzakach zwierzęciu pomocy ale nie widziałyśmy jakichkolwiek szans na wydobycie zwierzaka z przepaści. No nic, jedziemy dalej  


Ewa stwierdza, że jest pięknie. I ja nie mam co do tego wątpliwości.

Winkle mijają jeden za drugim, 5, 10, 15, 20, 26 droga do Cetinje powoli dobiega końca.


Nie miałyśmy drogi zaplanowanej tak na 100 % Nie trzymałyśmy się całkiem planu, tego gdzie chciałyśmy dojechać, jak, kiedy i którędy. Miało być trochę spontanu. I był.  Po Cetinje obrałyśmy kierunek na Podgorice, i tam też dojechałyśmy. Teraz z upływem czasu, myślę że można było sobie pojechać na Bar, a stolicę odwiedzić z w drodze powrotnej. Ale co tam, jedziemy dalej.
Dojechałyśmy do stolicy dość szybko, ponieważ dystans między Cetinje a Podgoricą to nie więcej niż 40 km. Krajobraz również szybko się zmienił z górzystego na nizinny.

Nie mogłam się powstrzymać od wykonania słit foci z wystawowym oknie 



Postanawiamy zjeść w stolicy coś innego jak zupki chińskie, bułki, batony itp. I to był na nasz jeden jedyny raz gdy postanowiłyśmy skorzystać z jedzonka z restauracji
Pytamy więc napotkanego ludzia o jakąś knajpkę. Facet od razu wskoczył w auto i kazał za sobą jechać. Nie było to łatwe. Bowiem najpierw musiałyśmy wydostać się z parkingu. Podgorica była w tym dniu bardzo tłumna, ponieważ wieczorem miał odbyć się mecz Polska- Czarnogóra.
Miły człowiek odeskortował nas do pizzerii, wskazał nawet miejsce gdzie możemy zaparkować bezpiecznie motocykle.



Jest i internet, trzeba skorzystać. Przecież mama z babcią pewnie nie śpią po nocach.
Piszę więc wiadomość do mamy. W wiadomości zwrotnej zostałam okrzyczana, że za szybko jedziemy  (Kto nas śledził, ten wie, że można nas było obserwować dzięki monitoringowi)
Po posiłku jeszcze chwilka na 'zwiedzenie' miasta.


Wsiadamy i jedziemy dalej, choć jeszcze nie wiemy gdzie.


Dojechałyśmy sobie do Albanii.


Na przejściu granicznych fajna, miła atmosfera, sympatyczni celnicy.
Dostałam pięczotkę do paszportu, i przyznam, że cały czas na to liczyłam  Dowiedziałam się również, że mam piękne imię 


Ruszamy i chwilę po tym skończył się asfalt  
Ale bez obaw, mnie się to bardzo podoba   A Trampkowi jeszcze bardziej, w końcu zazna jakiegoś ruchu 


Asfalt pojawiał się i znikał 


Na horyzoncie widzimy stację paliw, taką jeszcze 'nowoczesną' to dobrze, bo trzeba zatankować.
Wjeżdżamy na stację, patrzymy i widzimy że jest możliwość płacenia kartą. Pytamy jednak dla pewności. I okazuje się, że nie ma takowej możliwości 
W kieszeni pustki, żadnej gotówki, w pobliżu nie ma bankomatu, banku i niczego podobnego. Ruszamy dalej, w bakach jest jeszcze na kilkadziesiąt kilometrów, więc zatankujemy gdzie indziej.

Każda kolejna stacja wyglądała na ogół tak:

Wbijam w gps stację i znalazło BP. Uradowane jedziemy, porządna stacja będzie  
No to się myliłyśmy. Stacji nie było w ogóle.
Wjeżdżamy w miasto szukamy czegoś, gdzie możemy nabyć gotówkę. Niestety trafiamy na jakie remonty, całe miasto rozkopane. Schodzę z motocykla i ruszam na poszukiwanie jakiegoś kantoru, banku, bankomatu.Po chwili odechciewa mi się spacerku po rozkopanym mieście Skwar ogromny. Nie ma czym oddychać, mam ochotę zrzucić te motocyklowe ubrania. Takiego upału chyba nigdy jeszcze nie zaznałam. Na dodatek skończyła mi się woda.

Ruszyłyśmy dalej w poszukiwaniu paliwa, i nic. Czy mamy po prostu takiego pecha ? Czy po prostu jesteśmy ślepe. Bo to, że powinnyśmy wiedzieć jaka jest w tym kraju sytuacja to logiczne. I wiedziałyśmy, tyle, że nie zdawałyśmy sobie o tym sprawy. A potem, potem było już za późno.

Pozostało nam pozwiedzanie okolic tego miasta, pojeżdżenie wkoło Jeziora Szkoderskiego. Poddałyśmy się po prostu. Skierowałyśmy się w stronę granicy z Czarnogórą.

Nie ma co się martwić i denerwować, że nie zwiedziłyśmy Albanii tak jak chciałyśmy. Będzie gdzie wrócić, i co zwiedzić podczas następnych wojaży.

Dojechałyśmy do granicy. Potem stacja paliw i odpoczynek.


Pracownicy stacji chyba zauważyli jak jesteśmy zmęczone i zmarnowane upałem. Przynieśli nam owoce... przed chwila przywiezione z Albanii właśnie.
I Przyznam, że bardzo smaczne.


Uzupełniłyśmy zapas wody i w drogę. Wyszło tak, że z powrotem pojawiłyśmy się w Podgoricy.
Tak zaczęłyśmy kierować się na Niksic. Po drodze mijałyśmy bardzo wielu kibiców piłki nożnej. Ci co widzieli nasze rejestrację często trąbili i machali. Byli sympatycznie nastawieni w każdym bądź razie.

Dojeżdżamy do Niksic.


Postanawiamy znaleźć jakąś miejscówkę do spania, i kawałek za miastem zauważamy sympatyczna polną dróżkę.
Z czasem zmienia się ona w bardzo kamienistą. Wkoło skały, piaskowiec itp. Jedziemy dalej. Stwierdzam, że to był niezły 'off' Ale mi się podobało, Ewa chyba troszkę przestraszona była.

W nawigacji widzę, że gdzieś zaraz powinno być jeziorko. I o to nam chodzi, pojawia się woda, więc gnamy dalej. Znajdujemy fajną polankę w pobliżu wody i postanawiamy się tu rozbić. Wkoło akurat były poukładane na kupkę gałęzie. Dołożyłam swoje trzy grosze i nie powinno nas widać


Moja próba zamaskowania motocykli i namiotu nie powiodła się. Po chwili zauważa nas para starszych ludzi. Podchodzą, zagadują, pytają i gratulują. I zapraszają na mecz, posiłek i kawę. Gdy usłyszałam słowo mecz od razu miałam ochotę iść i oglądać. Ewa sprowadziła mnie na ziemię i podziękowała ludziom. Wszak byłyśmy już rozbite.

To był jakiś taki długi dzień. Chyba dlatego, że wcześnie wstałyśmy...


8 Wrzesień

Kolejny dzień naszej podróży. Jako że rozbiłyśmy się w pobliżu jeziorka, nie omieszkamy nie skorzystać z chłodnej kąpieli o poranku  


Woda miała przyjemną temperaturę jak na tę porę dnia.
Zjadłyśmy skromne śniadanko i powoli zwijałyśmy manatki. Bez pośpiechu, już nigdzie nam się nie śpieszy. Teraz już tylko zmierzamy cały czas na północ.
Spakowane, zwarte i gotowe ruszamy w stronę Żabljak.
Pogoda zapowiadała się na równie upalną co dzień wcześniej. Zamiast upału po kilkunastu kilometrach poczułyśmy chłód. No tak, toż to Durmitor coraz bliżej.
No nic, trzeba się zatrzymać i ubrać coś cieplejszego.

Widoki jak zawsze, piękne.
Przyjemnie się jedzie, choć wciąż jest chłodno. Po jakimś czasie na drodze wyprzedza nas dwóch kierowników na GSach. Spotykamy ich później kilkakrotnie.


Docieramy spokojnie do miasta Żabljak.
Parkujemy sobie pod Postą i idziemy zakupić jakiś prowiant na kolejne dni. Pakuję również do koszyka Nikśićko coby do domu tacie przywieźć 
Następnie wybieram się na spacerek po mieście, Ewa w tym czasie zapełnia widokówki pozdrowieniami. Mi się coś one nie podobają i idę sobie poszukać lepsiejszych.


I ja znalazłam swoje, więc również wypisuję. Oczywiście adresów sobie nie zapisałam, bo po co ? Na szczęście chwila wystarczyła by sobie te najważniejsze przypomnieć.



Pocztówki wysłane. Jeszcze tylko coś zjem, skorzystam z wi-fi i mogę ruszać dalej

Dojechałyśmy do mostu.
Ewa już szuka dobrego ujęcia


Widoki robią wrażenie. Spacerujemy sobie chwilkę, rozmawiamy nawet chwilowo z Polką, bo akurat przyjechali turyści z Polski.
Jeszcze tylko ujęcia z motocyklami i w drogę.


No tak. W drogę, tylko gdzie ?
Postanawiamy kierować się na Sarajewo. Pytanie jeszcze tylko którędy jechać ? Przez most, czy nie ?
Ja myślę, że trzeba przez most. Ewa stwierdza inaczej. Pojechaliśmy tak jak Ewa poprowadziła.
Widoki były naprawdę ładne, droga cały czas wzdłuż kanionu i rzeki.
Pełno tuneli. Nie wiem jak tamta droga wyglądała ale ta również była ok. Uważać trzeba było na spadające i leżące na asfalcie kamienie.


Droga była dość długa. Docieramy w końcu do jakiegoś miasta. Do jakiego to nie mamy pojęcia. Którędy dalej również nie wiemy.


Podczas postoju na zastanowienie się nad drogą Ewa wskazuje mi coś. To coś wypełzało właśnie spod jej motocykla -,-
Dobrze, że nie pełzło to koło mnie, bo Trampek byłby bidny  


Wychodzi na to, że jednak trzeba było jechać drogą przez most. Wracać na odpowiednią drogę już nie będziemy. Nabiłybyśmy sporo niepotrzebnych kilometrów.
Postanawiamy jechać na spontana gdzieś tam przed siebie.
Miasto się skończyło, potem pojawiały się miasteczka, następnie wsie, a potem to już skończyła się droga.
Może nie tyle co droga a asfalt z niej. No nic, ja tam nie mam nic przeciw. Wyjeżdżam na prowadzenie i jedziemy dalej 'jakaś' drogą. Gnamy tak spory czas. Wsie się pokończyły, jedziemy dalej. Mimo iż droga 'chyba' była tylko drogą 'polną' zdarzało się, że zza zakrętu wyskoczył nam jakiś Tir. A zakręty były niczym te z Kotoru do Cetinje, tyle, że bez asfaltu i barierek i mówię tu poważnie.


Do tej pory mam banana jak wspomnę sobie kończący się asfalt i tą dziką drogę  

Ale do rzeczy.
Wyjechałyśmy z lasu, dojechałyśmy do asfaltu  i w końcu widziałyśmy coś więcej niż tylko drzewa.


Jechałyśmy więc sobie dalej, nie wiedząc dokładnie gdzie. Wiedziałyśmy tyle, że musimy dojechać do jakiegoś przejścia granicznego. Najlepiej z Bośnią.
Dojechałyśmy do Serbii
Ale to dobrze, bo po przekroczeniu granicy w końcu pojawiła się stacja paliw. Już bałyśmy się, że będzie problem
Zatankowałyśmy i myślimy co tu robić i gdzie jechać.
Serbię miałyśmy w planach ale z niej zrezygnowałyśmy. Stwierdziłyśmy, że jedziemy do tego Sarajewa. Tylko trzeba odnaleźć teraz przejście graniczne z BiH.

Chwilowo zgubiłyśmy się w uliczkach miasta. Od razu ludzie chcieli nam pomóc. Wskazali odpowiednią drogę, a nawet odjechali autkiem bym mogła sobie spokojnie wycofać. Bo wykręcać na taaakim wzniesieniu na pewno nie miałam ochoty. Już wiem czym to grozi  

Złapałyśmy odpowiedni kierunek i gnamy dalej. Jedziemy jeszcze kilkadziesiąt kilometrów i granica. Chyba granica. Sprawdzili dokumenty i puszczają nas dalej. Jedziemy następne kilkanaście kilometrów i znów jakieś przejście. Szykuję już dokumenty kiedy celnik/policjant wskazuje odpowiednią drogę na Sarajewo. Wycofujemy się więc i skręcamy w prawo.
Jedziemy i zaczyna się robić ciemno, rozglądamy się zatem za noclegiem. Nigdzie nie widzimy żadnej polanki. Oczywiście mogłyśmy wjechać gdzieś w las, tylko byłby problem po ciemku z jazdą po górzystych leśnych drogach  Nie ryzykujemy i szukamy czegoś bezpiecznego.

Jadąc tak cały czas prosto zatrzymujemy się chwilowo w wiosce, przy jakimś domku.
Wyszedł jakiś Włoch i zaczął nas wyganiać. Powiedział, byśmy tu niczego nie szukały i spadały stąd czym prędzej.
A myśmy się tylko na chwilę zatrzymały... cóż.

Poddenerwowane ruszamy dalej.
Ewa wypatrzyła jakiś mały zjazd z drogi. Skręcamy. Był to prawdopodobnie zajazd, parking dla maszyn drogowych, które pracowały tam podczas budowy drogi. Oczywiście, od dawna droga była gotowa a maszyn nie było. To tylko takie moje przypuszczenia.

Rozkładamy namiot. Po ziemi drepta sobie pełno małych robali. Jakoś niespecjalnie mi to przeszkadza, gdyż zaraz będę sobie twardo spać
Przed snem jeszcze spoglądam w nocne, gwieździste niebo.
Przepiękne jest.


9 Wrzesień

Wstajemy wcześnie. Jest cholernie zimno, więc szybciutko się ubieramy.
Na śniadanie wcinam tabliczkę czekolady. Wskakujemy na motocykle i w drogę do Sarajewa.

Jedziemy i jedziemy i kurcze jest naprawdę zimno. Stopniowo zaczynam tracić czucie w palcach. Zatrzymujemy się przy stacji ale niestety nie ma nic ciepłego do picia, jedzenia, na kolejnych stacjach również. Korzystam z postoju i grzeję dłonie na silniku. Zaczynam żałować, że nie mam czegoś takiego jak grzane manetki...
Ale nie ma co marudzić, trzeba jechać dalej.

Chłodną temperaturę rekompensują nam takie widoki


Widoki były momentami nieziemskie. Zwłaszcza gdy słońce wychodziło zza szczytów gór
Z tego dnia zdjęć niestety nie wiele mamy. Padały nam już baterie w aparatach, także bardzo oszczędnie korzystałyśmy ze sprzętów.

Dojechałyśmy sobie spokojnie do Sarajewa.
I do razu przestraszył nas ogrom tego miasta. A bynajmniej tak wielkie się wydawało. Ruch na ulicach przeogromny. Kompletnie nie ma gdzie stanąć. Na każdym rogu patrole policyjne i wojskowe.
Ciężko się zorientować w tym rozgardiaszu. Zatrzymujemy się więc, grzecznie parkujemy na chodniku co by sobie troszkę pochodzić i pozwiedzać.



Zauważamy, że w sporej większości sklepach, barach, restauracjach itp nie ma możliwości płacenia kartą jest za to na każdym kroku bankomat.

Obeszłyśmy kawałek miasta i przyznam że jest bardzo ładne.

Ale nie ma co, ruszamy dalej.
Tu w Bośni nie mamy już nic w planach. W sumie już nic nie mamy w planach oprócz powrotu do domu. Gnamy już tylko do Polski.

Rano marudziłyśmy na chłód a teraz zaczął doskwierać nam upał.
Niepotrzebnie się więc zaopatrywałyśmy wcześniej w batoniki, bo bardzo szybko zmieniły się w postać płynną.


Z Sarajewa kierujemy się na miasto Tuzla.
Tam robimy postój w cieniu.


Posmarowałyśmy łańcuchy i jeszcze chwilkę chciałyśmy poleżeć. Podszedł jednak do nas mały Bośniak prosząc o Euro.
Nie mam kompletnie już żadnych Eurasów, proponuje więc chłopcu trochę naszych polskich dudków. Nie jest niestety zainteresowany tą propozycją    lecz dalej przy nas tkwi bacznie obserwując czy wyczarujemy cosik czy nie.
Gdy odjechałyśmy z parkingu odszedł i on.

Z Tuzli do granicy z Chorwacją prowadzi Ewa. Dojeżdżamy tracąc niepotrzebnie trochę czasu i kilometrów do Banja Luki.
Tam tracimy wątek, a raczej drogę do granicy.Stajemy na stacji, lecz Ewa wstydzi się spytać pracowników o drogę. Przejmuję pałeczkę i intuicyjnie prowadzę jakąś drogą. Jak się okazuje do granicy właśnie. Dojechałyśmy do HR i powoli zbliżał się wieczór. Chciałyśmy przejechać jak najwięcej dziś, być jak najbliżej Polski, zatem naszym celem było przekroczenie granicy z Węgrami.
Krótki postój na ubranie czegoś cieplejszego, oraz kamizelki odblaskowej.

Tak więc po 21 docieramy do granicy w Węgrzech. Dojechałyśmy do Barcs i zaczęłyśmy się rozglądać za noclegiem. Na pierwszą miejscówkę przypadło pole. Po ciemku na pole nie wyglądało ale gdy już wjechałyśmy na zaorany grunt zorientowałyśmy się, że nie ma co tu rozkładać namiotu. Problem był z wyjechaniem po tych nierównościach, w dodatku na wskroś. Bardzo chciałabym widzieć siebie, bo pewnie musiało to wyglądać bardzo komicznie   :D

Udało się, i zaraz potem znalazłyśmy przy drodze wjazd w las. Długo nie myśląc postawiłyśmy motocykle. Ja nie widziałam sensu w rozkładaniu namiotu, także tylko karimata i śpiworek i zaraz potem leżałam już spoglądając w niebo.
Zasnąć nie pozwalały ciągle jakieś odgłosy w lesie oraz szeleszczenie liści w naszym pobliżu.
Odgłosy były raz głośniejsze raz cichsze, a towarzyszyły im dźwięki ciężkiego stąpania.
Pomyślałam sobie :"chyba niedźwiedź" po czym i ja, i moja fantazja pogrążyłyśmy się we śnie.

Niebo po raz kolejny było przepiękne :)

Kolejna część: Relacja 13 Days- ostatni

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz