piątek, 20 marca 2015

Rumunia 2014, część 7

Rano zbudził nas dźwięk dzwoneczków.
A potem masa owieczek wbiła na nasza polankę. I dużo psów.



Rozmawialiśmy z pasterzami. Okazało się, że ta villa za nami należała do
Nicolae Ceaușescu, rumuńskiego dyktatora. Stąd też te klepki Czałczescu.
(Norbi wziął na pamiątkę jedna klepkę z podłogi).
A ja myślę, że pozazdrościł mi nogi od krzesła, którą zdarza mi się wozić tak na wszelki wypadek, coby pod wahacz podłożyć przy robieniu kapcia.
Próbowaliśmy jeszcze dowiedzieć się od pasterzy dlaczego psy pasterskie biegają z uwiązanymi do szyi kawałkami drewna.
Może ktoś z Was może mi, i innym uczestnikom wycieczki wytłumaczyć?


Ruszamy. Zbliżamy się już ku końcowi eskapady. Niebawem zaczniemy kierować się w stronę Polszy, do domów.
Ale jeszcze góry, góreczki, szuterki, jeszcze napawamy się widokiem. Chwytamy to wszystko na zaś. Chowamy po kieszeniach, by starczyło na dłużej. Kodujemy w pamięci. Zapisujemy we wspomnieniach. Chcemy by trwało...



Docieramy na jakiś szczyt(jaki?co to?) Na górze było ponoć centrum meteorologiczne.
Wybaczcie, że nie podaję konkretnych nazw. Nie jestem ignorantką, aczkolwiek pamięć ma zawodna była, zwłaszcza, że nie zapisywałam sobie, ba, mapy nawet nie miałam.
Chwila przerwy na kolejny zastrzyk widoczków.


Kierujemy się do Toplity. Tam pewnie wkroczymy w cywilizację i coś zjemy.
Zjazd z góry trwa dość długo.


Zdjęcie z postoju ukazujące mrówki niosące zdobycz :D


W każdym razie dojechaliśmy do Toplity. Zjedliśmy obiad. A potem chyba szukaliśmy jakiegoś campingu. I jechaliśmy do niego długo i długo. Zdjęć nie ma, bo było nudno. Chociaż nie. U mnie coś się zaczęło dziać.
Mój xtek zachowywał się jakby chciał zgubić przód.
Serio.
Myślałam, że stracę kierownicę jak ją tylko puszczę. Więc nie puszczałam.
Trzymałam mocno.
Każda dziura, każda nierówność dawała się bardzo odczuć. Telepotało mną co najmniej jak busem pasażerskim Mercedesem Sprinterem relacji Złotoryja-Legnica...
Po kilkudziesięciu kilometrach takiej walki miałam dość.
W sumie to nawet asfalt mi się zamarzył.
Na szczęście zbliżaliśmy się do campingów, a tam chłopaki mieli mi zajrzeć w łożysko czy cóś.

Wbijamy na pole namiotowe. Idziemy do kobity cenę uzgodnić.
A ta że 7 ojro. A potem 10 lei. Albo jednak 7 ojro. Za wszystko.
A potem, że nie. 10 lei za namiot. 10 za ludzia. 10 za motór.
Głupiejemy. Nie możemy się z kobitą dogadać. Ona sama nie wie jak nas policzyć. Zawracamy więc stamtąd ,  i jedziemy do Mongolii.
Tak.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.

W Mongolii bardzo szybko sie dogadujemy co do ceny, jest elegancko i zostajemy na noc.

Przemyślenia
Przemyślenia są takie, że chyba już jestem wykończona nieco.
Jeszcze mi to łożysko spsuło się. 
Chciałoby się już wrócić do domu ale jednocześnie zostać tu.
Z tymi widokami. Z tymi ludźmi. Z powietrzem. Z szutrami. Z owcami. Z psami pasterskimi i z pasterzami też.

2 komentarze:

  1. Wy to macie przygody. Naprawdę zazdroszczę wam podróż oraz tak zgranej ekipy z którą można te podróże odbyć. Ja niestety nie mam takiego szczęścia, ale fajnie popatrzeć na wasze wpisy. ;)

    _________________________________________________________________
    Kaski Schubert https://motomoda24.pl/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A tam szczęście. Wystarczy napisać odpowiedni post na forum czy fb i ekipa się znajdzie. ;)

      Usuń