wtorek, 17 marca 2015

Rumunia 2014 część 6

Rano w Borsie żegnamy się z Chanem. Wraca już do domu, a my zbieramy się i gnamy do Grupy Emeryckiej.
Odnajdujemy naszych chłopaków i w dniu dzisiejszym prowadzi nas Naczelny.
Jak dla mnie, to takie lajtowe jeżdżenie tempem Emeryckim jest dzisiaj w sam raz. W ciągu jednego dnia robimy z Emerycką więcej kilometrów samym lasem i szutrowymi drogami niż w pozostałe dni jako Hard Enduro.


W sumie nie mam nawet za wielu zdjęć z tego dnia. Tylko jeździmy i jeździmy.
To lasem, to szutrem, to na obiad zjeżdżamy do miasta, by potem znowu wjechać w las, jak się okazuje Park Narodowy.


Nadchodzi czas na szukanie miejsca na obóz.
ale chyba nie można się rozbijać w Parku Narodowym?
Ale zanim z Parku wyjedziemy minie dużo czasu-przed nami przełęcz. Wracać z powrotem też  nie ma sensu.
Widzimy za drzewami dach jakiegoś zniszczonego kościółka.
No to jedziem.

To nie kościółek tylko jakaś villa. W każdym bądź razie jest polanka, drewno, strumyczek z dala od drogi i cywilizacji. Zostajemy.


Dół zdemolowany. Góra całkiem całkiem.


Oczywiście moje wszędobylstwo pcha mnie na górne piętro budynku, a ciekawość podpowiada by wdrapać się na strych.


Mimo, że to Park Narodowy to rozpalamy ognisko.



Początkowo nie słyszymy, że ktoś się do nas zbliża.
Za krzaków wyłania się człowiek.
Nie możemy tu rozpalać ogniska.
Obiecujemy już nie dokładać do ognia.
Gość odchodzi. Bez mandatów. Bez problemów



Siedzimy przy ognisku ukradkiem dokładając do ognia, tak by nie narobić dymu coby nas widać nie było.



Chłopaki coś panikowali, że wilki mogą przyjść nocą. I niedźwiedzie tyż.
Ramoneza zrobił nawet jakąś osłonę z drzwi. Niby coś tłumaczył, że to po to by ciepło biło w jego namiot...

To był dość chłodny wieczór. I taka była noc. Wysokość spora. Ubrałam wszystko co mogłam i zmieściłam na sobie. Zmarzluchem jestem strasznym, ale jakoś udało się dotrwać do rana.


Przemyślenia
Całkiem fajnie się dziś gnało szuterkami. Bez gleb. Bez wyciągania motórów pod góry. Tylko jedziesz i jedziesz. I kilometry lecą. I krajobrazy się lekko zmieniają. Fajnie sobie jeździła Grupa Emerycka. Chociaż powoli zaczyna brakować adrenaliny. Jakiegoś stromego podjazdy czy zjazdu. Ale zaraz przypominam sobie ile się trzeba napocić. Ile namęczyć. Ile naprzeklinać. Tylko po to by zobaczyć mega krajobraz. I aż po to.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz