Po powrocie z niezdobytego szczytu do Leordiny zostajemy tam na noc.
Dzięki uprzejmości właścicielki pensjonatu robimy sobie małe slajdowisko.
Obejrzeliśmy co nagrała Grupa Emerycka i stwierdzamy, że fajnie mieli!
Natomiast Grupa Emerycka o naszych poczynaniach pewnie pomyślała sobie- SŁABE :D
Rano śniadanko, sprzątanie, chwilowy relaks i dosuszanie butów
Zebrani kierujemy się do Borsy.
W Borsie znowuż się rozdzielamy z Emerytami.
Wbijamy się w boczne uliczki by dotrzeć do górek.
Na obrzeżach miasta napotkaliśmy pewną czosnkową całuśną kobiałkę.
Chłopaków wycałowała, Chanowi warzywka dała, i pół ulicy zwołać chciała.
Stwierdziliśmy, że zaraz zasypie nas fala całuśnych kobitek więc w nogi... znaczy w opony.
Powoli wjeżdżamy na górki. Robi się stromo i patrząc na minę Kosmala i Ramonezy stwierdziłam, że oni mają dalej dość. Wjazdy były strome i kamieniste, a my niestety wieźliśmy ze sobą bagaże, które nie ułatwiały.
Lekko załamani naradzamy się czy zwiewać stąd na przyjemny asfalcik.
Chan gdzieś tam daleko z przodu, zdaje się, że nie ma takich myśli.
Wygodnie leżakuje podziwiając motyle
Pytamy lokalesa o jakiś objazd. Nie ma. A może i był ale nie zrozumieliśmy?
Pozostaje nam piąć się ku górze.
Nauczeni dniem poprzednim staramy się trzymać spory dystans coby znowu wszyscy nie utknęli jeden za drugim.
Jakoś nam to idzie.
Parę razy czekałam na swoją glebę a ta nie nadchodziła.
A gdy już nadeszła to poprosiłam o małą sesję.
Nawet wisiało mi to, że paliwo ciurkiem wycieka z mojego xteka jak zawsze.
Kosmal pozazdrościł mi chwili odpoczynku i sam się położył.
Po podniesieniu się z gleby naszym oczom ukazał się mega podjazd.
Widok z góry mega ładny, ale kurcze jak tam wjechać z tym cygańskim taborem?
Narada.
Wyszło na to, że ściągamy bagaże i targamy je na szczyt.
Chan jako pierwszy atakuje podjazd.
Kosmal drugi
Ja trzecia ale fot nie ma.
A Ramoneza za to czwarty i ma foty. Jedną nawet fajną.
Tak, macie rację. Ramoneza jako jedyny wyjechał wyjazd za pierwszym razem, bez gleby, bez postoju. Urósł wtedy bardzo bardzo. Nawet był dumny z siebie.
Na górze z powrotem się pakowaliśmy. Porobiliśmy parę fot, ja zamieniłam się z Chanem na motór i w drogę. Mamy mega opóźnienie przez ten podjazd i chyba nie dotrzemy do Emerytów naszych na noc :(
Bardzo fajnie mi się jeździ drz. Mam wrażenie, że o wiele łatwiej pokonuje się nią trudności. Tam gdzie xtekiem bym leżała, tam drz wyjeżdżałam bez większego problemu. Ramoneza z Kosmalem również się podmienili na motocykle.
Wracamy już do Borsy. Znaczy staramy się, a w zasadzie ja się staram. Ponieważ jechałam drz gdzie był gps ze śladem, przejęłam funkcję nawigatora.
Do pewnego momentu nawet mi szło, niestety później zjechałam z trasy.
Chłopaki byli troszkę źli na mnie... :(
Zjeżdżaliśmy w doł przez domostwa, bez jako takiej drogi. Przez bagna, ścieki i co tam jeszcze. Było to mega męczące.
Śmierdzące też, bo co nieco z tych domostw w górach spływało.
Najbardziej się przekonał o tym Ramoneza.
Trochę od niego cuchnęło, więc stwierdziłam, że oddalę się nie co od grupy.
Dojechałam do miasta a tymczasem ten cuchnący skorzystał z odrobiny wody u pewnej kobitki.
Jako, że trochę dalej cuchną, stwierdziliśmy zgodnie, że zaprowadzimy go na myjnie profesjonalną.
Czas na szukanie noclegu. Był mały dylemat czy szukać w Borsie, czy uciekać dalej. Postawiliśmy na trawnik gospodarza w Borsie.
Dzień kończy się grillem, nocnymi rozmowami, kąpielą i suszeniem ubrań w kotłowni gospodarza :)
Przemyślenia
W sumie w tym dniu jakiś takich większych przemyśleń, zwątpień nie miałam.
Podjazdy były wyczerpujące i były myśli, że trzeba zawrócić bo nie dam rady. Bo bagaż mi przeszkadza.
Zawsze się znajdzie wymówka. Jest nauczka na przyszłość. Trzeba się nauczyć minimalizować bagaż.
Zachwycona natomiast byłam jazdą Drz. Daje więcej przyjemności i frajdy co mój xtek.
Szkoda tylko, że nie udało się dotrzeć do przełęczy Prislop, gdzie biwakowała Grupa Emerycka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz