niedziela, 22 marca 2015

Rumunia 2014, część 9-ostatnia

W zasadzie to koniec. To ostatnie nasze śniadanie i pakowanie w Rumunii.
Potem już tylko wsiadamy na motóry i gnamy, Do Bielska-Białej. Tam nocujemy u przyjaciół z forum by rano definitywnie już się pożegnać i pokonać ostatnie kilometry do naszych domów

Wyjazd podsumować można wideorelacją...
https://www.youtube.com/watch?v=sQLcFK8TOgM










Rumunia 2014, część 8

Poranek w Mongolii zaczął się bardzo leniwie.



Przystąpiliśmy do serwisu motocykli


Okazało się, że Ramoneza też ma luz na główce ramy.



Motocykle gotowe. My spakowani. Czekamy jak zwykle na Kosmala. Studiujemy mapy. Dziś odłącza się od nas Naczelny Filozof. Ma trochę więcej wolnego więc jeszcze pojeździ.

Ruszamy i jedziemy asfaltem. Jest nudno. Ale musimy podciągnąć trochę bliżej do północy. Zahaczamy o Turdę i kopalnię soli. Naczelny bardzo polecał.

Pierwszy raz coś zwiedzamy.

Ładnie, ale osobiście uważam, że o wiele ładniejsza, i ciekawsza jest nasza Wieliczka. Chłopakom się nie podobała bo strasznie marudzili.

W sumie z tego dnia nie ma za bardzo co opowiadać.
Nic się nie działo.
Nie było offa.
Nie było gleb.
Był asfalt.
Było gorąco.

Ciekawiej wyglądał nasz wieczór i moment poszukiwania miejsca na nocleg.
Natrafiliśmy na grupkę szalonych lokalesów, która od razu zaprosiła nas do swojej miejscówki na piwo i żarcie.



Lokalesi byli bardzo głośni, niewybredni w żartach. Nie wstydliwi nic a nic. Szaleni po prostu. Wypiliśmy z nimi po piwie. Poczęstowaliśmy się słoniną z grilla.Dali nam też zapas na drogę. Pamiątkowe foty i jedziemy kawałek dalej od nich by rozbić nasze namioty. Kosmal miał małe obawy. Bał się, że zwołają większą grupę i przyjdą w nocy na balangę.
Nie było czego się bać. Nie było żadnych nie przyjemności.


Palimy ognicho. Tradycyjnie kiełbaski. Rozmowy i śpiewy. Bawiliśmy się też aparatami.


Przemyślenia
Brak...
Wracamy do domów. Przygoda się kończy.

piątek, 20 marca 2015

Rumunia 2014, część 7

Rano zbudził nas dźwięk dzwoneczków.
A potem masa owieczek wbiła na nasza polankę. I dużo psów.



Rozmawialiśmy z pasterzami. Okazało się, że ta villa za nami należała do
Nicolae Ceaușescu, rumuńskiego dyktatora. Stąd też te klepki Czałczescu.
(Norbi wziął na pamiątkę jedna klepkę z podłogi).
A ja myślę, że pozazdrościł mi nogi od krzesła, którą zdarza mi się wozić tak na wszelki wypadek, coby pod wahacz podłożyć przy robieniu kapcia.
Próbowaliśmy jeszcze dowiedzieć się od pasterzy dlaczego psy pasterskie biegają z uwiązanymi do szyi kawałkami drewna.
Może ktoś z Was może mi, i innym uczestnikom wycieczki wytłumaczyć?


Ruszamy. Zbliżamy się już ku końcowi eskapady. Niebawem zaczniemy kierować się w stronę Polszy, do domów.
Ale jeszcze góry, góreczki, szuterki, jeszcze napawamy się widokiem. Chwytamy to wszystko na zaś. Chowamy po kieszeniach, by starczyło na dłużej. Kodujemy w pamięci. Zapisujemy we wspomnieniach. Chcemy by trwało...



Docieramy na jakiś szczyt(jaki?co to?) Na górze było ponoć centrum meteorologiczne.
Wybaczcie, że nie podaję konkretnych nazw. Nie jestem ignorantką, aczkolwiek pamięć ma zawodna była, zwłaszcza, że nie zapisywałam sobie, ba, mapy nawet nie miałam.
Chwila przerwy na kolejny zastrzyk widoczków.


Kierujemy się do Toplity. Tam pewnie wkroczymy w cywilizację i coś zjemy.
Zjazd z góry trwa dość długo.


Zdjęcie z postoju ukazujące mrówki niosące zdobycz :D


W każdym razie dojechaliśmy do Toplity. Zjedliśmy obiad. A potem chyba szukaliśmy jakiegoś campingu. I jechaliśmy do niego długo i długo. Zdjęć nie ma, bo było nudno. Chociaż nie. U mnie coś się zaczęło dziać.
Mój xtek zachowywał się jakby chciał zgubić przód.
Serio.
Myślałam, że stracę kierownicę jak ją tylko puszczę. Więc nie puszczałam.
Trzymałam mocno.
Każda dziura, każda nierówność dawała się bardzo odczuć. Telepotało mną co najmniej jak busem pasażerskim Mercedesem Sprinterem relacji Złotoryja-Legnica...
Po kilkudziesięciu kilometrach takiej walki miałam dość.
W sumie to nawet asfalt mi się zamarzył.
Na szczęście zbliżaliśmy się do campingów, a tam chłopaki mieli mi zajrzeć w łożysko czy cóś.

Wbijamy na pole namiotowe. Idziemy do kobity cenę uzgodnić.
A ta że 7 ojro. A potem 10 lei. Albo jednak 7 ojro. Za wszystko.
A potem, że nie. 10 lei za namiot. 10 za ludzia. 10 za motór.
Głupiejemy. Nie możemy się z kobitą dogadać. Ona sama nie wie jak nas policzyć. Zawracamy więc stamtąd ,  i jedziemy do Mongolii.
Tak.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.

W Mongolii bardzo szybko sie dogadujemy co do ceny, jest elegancko i zostajemy na noc.

Przemyślenia
Przemyślenia są takie, że chyba już jestem wykończona nieco.
Jeszcze mi to łożysko spsuło się. 
Chciałoby się już wrócić do domu ale jednocześnie zostać tu.
Z tymi widokami. Z tymi ludźmi. Z powietrzem. Z szutrami. Z owcami. Z psami pasterskimi i z pasterzami też.

wtorek, 17 marca 2015

Rumunia 2014 część 6

Rano w Borsie żegnamy się z Chanem. Wraca już do domu, a my zbieramy się i gnamy do Grupy Emeryckiej.
Odnajdujemy naszych chłopaków i w dniu dzisiejszym prowadzi nas Naczelny.
Jak dla mnie, to takie lajtowe jeżdżenie tempem Emeryckim jest dzisiaj w sam raz. W ciągu jednego dnia robimy z Emerycką więcej kilometrów samym lasem i szutrowymi drogami niż w pozostałe dni jako Hard Enduro.


W sumie nie mam nawet za wielu zdjęć z tego dnia. Tylko jeździmy i jeździmy.
To lasem, to szutrem, to na obiad zjeżdżamy do miasta, by potem znowu wjechać w las, jak się okazuje Park Narodowy.


Nadchodzi czas na szukanie miejsca na obóz.
ale chyba nie można się rozbijać w Parku Narodowym?
Ale zanim z Parku wyjedziemy minie dużo czasu-przed nami przełęcz. Wracać z powrotem też  nie ma sensu.
Widzimy za drzewami dach jakiegoś zniszczonego kościółka.
No to jedziem.

To nie kościółek tylko jakaś villa. W każdym bądź razie jest polanka, drewno, strumyczek z dala od drogi i cywilizacji. Zostajemy.


Dół zdemolowany. Góra całkiem całkiem.


Oczywiście moje wszędobylstwo pcha mnie na górne piętro budynku, a ciekawość podpowiada by wdrapać się na strych.


Mimo, że to Park Narodowy to rozpalamy ognisko.



Początkowo nie słyszymy, że ktoś się do nas zbliża.
Za krzaków wyłania się człowiek.
Nie możemy tu rozpalać ogniska.
Obiecujemy już nie dokładać do ognia.
Gość odchodzi. Bez mandatów. Bez problemów



Siedzimy przy ognisku ukradkiem dokładając do ognia, tak by nie narobić dymu coby nas widać nie było.



Chłopaki coś panikowali, że wilki mogą przyjść nocą. I niedźwiedzie tyż.
Ramoneza zrobił nawet jakąś osłonę z drzwi. Niby coś tłumaczył, że to po to by ciepło biło w jego namiot...

To był dość chłodny wieczór. I taka była noc. Wysokość spora. Ubrałam wszystko co mogłam i zmieściłam na sobie. Zmarzluchem jestem strasznym, ale jakoś udało się dotrwać do rana.


Przemyślenia
Całkiem fajnie się dziś gnało szuterkami. Bez gleb. Bez wyciągania motórów pod góry. Tylko jedziesz i jedziesz. I kilometry lecą. I krajobrazy się lekko zmieniają. Fajnie sobie jeździła Grupa Emerycka. Chociaż powoli zaczyna brakować adrenaliny. Jakiegoś stromego podjazdy czy zjazdu. Ale zaraz przypominam sobie ile się trzeba napocić. Ile namęczyć. Ile naprzeklinać. Tylko po to by zobaczyć mega krajobraz. I aż po to.