czwartek, 8 listopada 2012

Relacja. 13 Days- ostatni

Czytaj również:
Dzień 1,2,3
Dzień 4,5,6
Dzień 7,8,9
Dzień 10,11,12

10 Wrzesień

Nie wyspałyśmy się. W nocy różne dziwne odgłosy budziły nas na zmianę. Obudził nas też pewien samochód, który mało co nie wjechał w naszą kryjówkę, lecz chyba się wystraszył i zaraz odjechał. Jakoś dospałyśmy do rana.
Czeka nas dzisiaj dłuuugi dzień, najdłuższy ze wszystkich do tej pory. Jesteśmy bowiem kawałek za Barcs, przy granicy węgiersko-chorwackiej i mamy zamiar dzisiejszą noc spędzić już w swoich łóżkach.

Jedziemy zatem przez ładne węgierskie miasteczka i wioski. Dzieci grzecznie czekały na autobusy szkolne, mleczarz rozwoził mleko po domostwach a my gnamy i gnamy.

Nadeszła pora na tankowanie. Zatrzymujemy się więc na małej stacji paliw. Ewa zapełniła swój bak, ja zapełniam swój. Spoglądam tak w pewnym momencie na wlew. Paliwo jakoś tak dziwnie się mieniło. Zawieszam wzrok na dłużej. Wołam prędko Ewę by ujrzała to co i ja zobaczyłam.

Relacja. 10,11,12 Days


7 Wrzesień

Budzimy się dość wcześnie. Czuję się niewyspana. Strasznie w nocy wiało ale nie ma co się dziwić warunkom, nocowałyśmy w końcu na sporej już wysokości w górach.
Wstaję i myślę o śniadanku. Zaglądam do kufra. No tak, przecież nic nie ma  
Nie ma co myśleć o pożywieniu, za niedługo przecież ruszymy w stronę Cetinje, drogą pełną ciasnych zakrętów, pnącą się dość wysoko.

Zanim jednak ruszymy, musimy posmarować łańcuchy, a Ewę czeka jeszcze naciąg łańcucha. Sprytna Bestia, wszystko sobie skrzętnie zanotowała  


Nieopodal miejsca naszego noclegu znajduję się Fort Gorazda, postanawiam zatem, że muszę zobaczyć tą fortyfikację. Najchętniej pozwiedzałabym wszystkie takie miejsca w całej Czarnogórze i nie tylko  

środa, 7 listopada 2012

Relacja. 7,8,9 Days


4 Wrzesień

Budzimy się rano po burzy zdziwione, że nie odleciałyśmy z namiotem podczas nocnej burzy...
Wychylam głowę z namiotu by sprawdzić jak się ma mój ukochany.
No więc trzyma się jeszcze w pionie.  Deseczka gdzieś tam ze stopką się zakopały 


Nie pada i świeci słoneczko. I mamy nadzieję, że tak zostanie.
Jemy śniadanko i czas się zbierać w dalszą drogę. Byle dalej od wciąż goniącego nas deszczu.

wtorek, 6 listopada 2012

Relacja. 4,5,6 Days


1 Wrzesień

Noc pod portiernią minęła bardzo spokojnie. Sen przerywały nam czasem przejeżdżające obok nas autobusy, lub pracownicy dosiadający swe skuterki.
Gdy już zrobiło się całkiem jasno, musiałyśmy się powoli zbierać.


Zauważamy, że przechodzi obok nas portier. Wyraz twarzy miał sympatyczny. Poszedł do kiosku, który był tuż za rogiem i zaniósł sprzedawczyni kawę. Oj napiłabym się czegoś ciepłego…
Wracając portier zatrzymał się przy nas. Mówił coś po chorwacku, jednak ja zaspana jeszcze nic nie rozumiałam. Po chwili doszło do mnie, że proponuje nam kawę. Speszone początkowo odmawiamy.
Nie daje za wygraną i

poniedziałek, 5 listopada 2012

Relacja 1,2,3 Days- ponownie

29.08.2012-10.09.2012
4.278 km
Dwa motocykle, dwie kobiety - Czyli Bałkany po raz pierwszy

28.08
Ewa miała przyjechać do mnie z Piotrkowa Trybunalskiego we wtorek, koło 18. Czekam i czekam i nie jej nie ma. Dochodzi 20:00 i jest znak od Ewy, zgubiła się ale już jedzie.
Ubieram się w pośpiechu, jednocześnie pisząc sms, że wyjadę jej naprzeciw. Lecę do Trampka, wsiadam i jadę. Jest już ciemno a z oddali widzę światła jakiegoś jednośladu. To Ewa, czy nie Ewa ?  W każdym bądź razie zwalniam i zatrzymuje się. Motocykl się zbliża i nabieram pewności że to musi być ona. Zauważam, że jej prędkość nie zmienia się, więc migam światłami, i trąbie klaksonem. Odjechała... zdenerwowana zastanawiam się dlaczego się nie zatrzymała. Ok, ale szybko sobie nawrócę i ją dogonię.
Pomysł był jednak zły. Gdy się człowiek śpieszy to się diabeł cieszy. Nie wiem czy się diabełek cieszył, ja bynajmniej nie, ponieważ leżałam pod Trampkien na środku drogi, w dodatku w dość niebezpiecznym miejscu. Ostry zakręt, droga na sporym wzniesieniu. Wyczołgałam się spod moto i kurcze jak mam teraz podnieść tego niewdzięcznika ? Droga mało ruchliwa, szczególnie o tej porze. No nie ma szans, żebym z takiej pozycji go podniosła. Zauważałam nadjeżdżające z oddali auto. Jako, że było to naprawdę niebezpieczne miejsce, do głowy wpada mi pomysł. Włączyłam latarkę w komórce i macham. Udało się kierowca puszki zauważa dość szybko, zwalnia i zatrzymuje się. Pomógł mi podnieść maszynę i zapytał czy nic mi nie jest. Dopiero w tym momencie uświadomiłam sobie co mnie boli. Nic poważnego na szczęście. Dziękuję kierowcy, wsiadam i już powolutku wykręcam. Swoją drogą dlaczego mam tak krótkie nogi ?! Od tamtej pory pośpiech to mój wróg. Przynajmniej gdy manewruje Trampkiem.

Doganiam Ewę na Orlenie w Złotoryi. Dojeżdżamy już do mnie, maszyny zamykam w garażu. Kolacja i pakowanie. Tak, pakowanie, bo ja jeszcze tego nie zrobiłam. Poszło mi to zaskakująco szybko, więc chyba pora spać. Przecież musimy rano wcześnie wstać...

29.09
Wstajemy, jemy śniadanko. Ja muszę jeszcze przymocować sakwy i pluszaki. I przykleić naklejki. I zmienić z przodu oponkę. Tak tak,to całkiem normalne u mnie, że wszystko na ostatnią chwilę... Bagaż zamontowany. Jestem z siebie naprawdę dumna, bo nie było wcześniej prób pakowania i mocowania.

Ok. To spakowane już wsiadamy na nasze maszyny. Jeszcze tylko odwiedzę wulkanizatora i w drogę. Pierwszy raz jadę z bagażem. Kufer centralny, sakwy, śpiwór z karimatą na kanapie. O dziwo nie jedzie mi się źle. W pierwszym momencie dziwnie ale już po chwili całkowicie normalnie.
Dojeżdżamy do wulkanizatora i humor mi się gwałtownie popsuł. Nie ma mojej opony ! No kurcze tylną nówkę mam, a z przodu co ?
Postanowiłyśmy poczekać do 12:00. Nie podobało mi się to opóźnienie, Ewie też. Dochodzi 12:00 opona nie przyjechała. Zdenerwowana zerkam na opony Ewy. Przecież moja wygląda niemalże identycznie. Czekać jeszcze czy nie. Jechać z dwiema różnymi oponami czy nie...
Postanowiłam, że nie będę czekać nie wiadomo ile. Wsiadamy i jedziemy już ze sporym opóźnieniem... Moja wina.




Do granicy daleko nie mamy. Jelenia Góra, Kowary i Przełęcz Kowarska. Jeszcze tamtędy nie jechałam, ale droga była super. Troszkę winkli, czyli mały trening przed tymi prawdziwymi .
Chwilowy postój na telefon i tankowanie. Tak, bliscy już się stęsknili, już wydzwaniają :D



Ruszamy i po chwili jesteśmy już na granicy.


Nie łudzimy się, że uda nam się dziś przekroczyć granicę z Austrią, toteż nie śpieszymy się zbytnio.
Od Złotoryi cały czas coś mi tarło w przednim kole. Nie przejmowałam się tym początkowo, bo pewnie jakiś żwirek wleciał po upadku i sobie szura. Dźwięk stawał się już nie do zniesienia, więc zatrzymuję się w Trutnov na stacji i przystępuję do oględzin i naprawy .


Odkreciłam hamulec, przeczyściłam klocki i jak ręką odjął. Cisza aż miło.
Ponownie zaś ruszamy. Kierujemy się na Pardubice, a tam zatrzymujemy się na odpoczynek w McDonaldzie. Jest internet więc korzystamy z takiej okazji .

Posilone ruszamy dalej. Przez przypadek wjeżdżamy na złą drogę. Niedobry GPS.  Szybko się orientujemy i obieramy prawidłowy kierunek.
Jedziemy jeszcze jakiś czas ale niestety powoli zaczyna się robić ciemno. Zatem rozglądamy się za jakimś miejscem na nocleg.
I jest. Spokojna polanka pod lasem, przy polnej drodze. Tu nie powinien nam nikt przeszkadzać.

I nikt nie przeszkadzał. Przez noc przejechało obok nas jedno auto. I w nocy obudził nas głośny wybuch. Nie miałyśmy pojęcia z której strony nas atakują
A tak poza tym noc przebiegła spokojnie.

30.09
Wstajemy koło 7:00, wychylamy głowy z namiotu i wita nas taki oto widok.

Trampek mógłby mnie tak widać co ranek.
Jemy śniadanko, jeszcze zrobione w Polsce, ubieramy się i w drogę. Kierunek- Austria.
Jadąc przez Czechy co jakiś czas natrafiałyśmy na objazdy

Znak zakazu ruchu widziałyśmy w tym dniu wielokrotnie.  Gdy zastanawiałyśmy się jak objechać roboty drogowe, podszedł do nas miły Czech i wskazał drogę biegnącą wśród wąskich kamieniczek. Był to bądź co bądź chodnik ale kto by się tam przejmował .
Zachęcone wsiadamy na maszyny i sprawnie przemykamy wśród zabudowań.


Już całkiem niedaleko granicy z Austrią kolejny znak zakazu. Innej drogi nie ani widu, ani słychu. Kilkanaście metrów wcześniej widziałyśmy zaczajonego w krzakach młodego pana leśniczego. Schodzimy więc z moto i idziemy do niego na bajer . Według niego powinnyśmy wrócić się 100 km(tutaj chyba gość się nieco machnął w liczbach) wstecz, skręcić w lewo, potem w prawo a potem już nie pamiętamy .
Wracamy do moto i udając, że znaku nie ma wjeżdżamy w dróżkę...


I sobie wjechałyśmy. Prosto pod pracujące koparki, ciężarówki i walce. Nie wiem kto był bardziej zdziwiony, my, czy operator koparki. Gdy już pracownik doszedł do siebie zerknął na nasze tablice rejestracyjne i puścił nas dalej.

Dojeżdżając do granicy chwilowy postój na stacji. Musiałyśmy sobie zakupić prowiant, wiedziałyśmy powiem, że korony już nam się nie przydadzą.


Kierowałyśmy się na miasto Linz po drodze mijając ładne widoki, wsie i miasteczka.
Kolejny postój zrobiłyśmy sobie już całkiem blisko Linz. Była to też dobra pora żeby coś przekąsić i chwilę poleżeć. Przecież pośladki też nam muszą odpocząć .

Miasto przejeżdżamy zaskakująco szybko i już tylko gnamy na Słowenię, tak jak nas gps prowadzi, bowiem mapy Austrii nie posiadałyśmy.
Podczas postoju na stacji na tankowanie pytamy miłych panów którędy powinnyśmy jechać na Słowenię. Wskazują więc palcem kierunek. Tak, po drugiej stronie drogi był wjazd na autostradę w kierunku Graz. Całkowicie mi się to nie podobało, przecież autostrady miałyśmy omijać szerokim łukiem.
Po krótkiej wymianie za i przeciw chcąc nie chcąc zgodziłam się na nadrobienie kilometrów i czasu, bo chciałyśmy koniecznie dojechać dziś do Słowenii.
Tak więc, wjechałyśmy na autostradę. Winietek nie kupowałyśmy…Droga nam tam płynęło bardzo monotonnie i nudno.
Przejeżdżałyśmy przez różne tunele po drodze. I dłuższe i krótsze a w niektórych z nich było cholernie duszno i gorąco. Za takie przyjemności lub nie przyszło nam zapłacić. Jedna bramka i 4.50 euro, a potem druga i 7.50 Euro, ale cóż nasza wina...
Zjeżdżamy w końcu z autostrady w kierunku SLO, niestety robi się ciemno a Ewa straciła krótkie światła, pozostały jej tylko drogowe. Postanowiłyśmy więc, że jednak tu prześpimy tę noc. Na stacji paliw nam kategorycznie zabroniono rozbijać namiot, więc odjeżdżamy kawałek dalej w stronę jakiegoś miasta. Zatrzymałyśmy się na chwilową dyskusję gdzie tu jechać by znaleźć coś do spania. Ewa zauważyła, że przygląda nam się zza ogrodzenia swojej posiadłości  pewien pan. Schodzę więc z moto i pytam bo co mi szkodzi, czy byłby tak miły i udostępnił kawałek trawnika. W odpowiedzi usłyszałyśmy stanowcze NEIN. Nie to nie. Poddenerwowane uparłyśmy się, że musimy opuścić ten kraj. Do granicy daleko nie było, więc po ciemku docieramy do Słowenii. Teraz pozostał problem noclegu, bo jak tu po nocy znaleźć odpowiednie miejsce. Problem rozwiązała Ewa zauważając spory oświetlony parking w pobliżu kasyna.
Jesteśmy zmęczone więc zostajemy tam na noc

Ja gotuję wodę na herbatkę a w tym czasie Ewa grzebie w bezpiecznikach z nadzieją naprawy świateł.


Rozgrzane herbatą rozkładamy śpiwory pomiędzy motocyklami i błyskawicznie zasypiamy. Przynajmniej ja. Ewa ponoć liczyła auta które obok nas przejechały J

31 Sierpień

Około godziny 5:00 zaczął siąpić deszcz. Wtulone maksymalnie w nasze rumaki próbujemy spać dalej. Mi na szczęście na głowę deszcz nie padał, bo nad nią miałam sakwę.
Jakoś dospałyśmy do 7:00 i musiałyśmy zacząć się zbierać, bo i ruch w okolicach parkingu zrobił się większy.

Czas by coś zjeść. Śniadanie u mnie to podstawa. W kufrze jeszcze kabanoski z Polski. Nie lubię ale akurat w tamtym momencie dziękuję w duszy mamie, która mi je wcisnęła.
Częściowo posilone, ubieramy się i zwijamy śpiwory.
Po chwili na parking wjeżdża radiowóz. Zatrzymuje się 30 metrów od nas, po jakimś czasie gasi silnik, światła i zaciąga ręczny.Policjant wychodzi i staje niedaleko nas obserwując autostradę. Nic się nie czepia, nie pyta, totalny brak zainteresowania, więc spokojnie pakujemy się dalej.
Prawie gotowe jeszcze smarujemy łańcuchy, ja wprowadzam namiary w gps a pan policjant dalej obserwuje autostradę. Wiemy, że zerkał w nasza stronę choć nie daje tego po sobie poznać.  Gotowe wsiadamy na moto i powoli ruszamy. Pan policjant również podszedł do auta i chwilę po nas odjechał.

Jedziemy kilka km i zaczyna lać. Zatrzymuję się i zakładam kombinezon, bowiem intuicja mi podpowiada, że to będzie grubsza sprawa.


Ewie intuicja podpowiada, że zaraz przejdzie .
Niestety nie przechodzi i jedziemy już pół dnia w deszczu robiąc co jakiś czas krótkie postoje na przeczekanie większego deszczu.
Ewa, w którymś momencie traci nadzieje na poprawę pogody i również ubiera jakże piękne wdzianko.




Jedziemy tak w tym deszczu i jedziemy. Jest zimno, ślisko i dłonie mi drętwieją. W głowie złudna nadzieja, że wraz z przekroczeniem granicy przywita nas Chorwackie słoneczko. Ale jak to mówią, dobrze jest mieć nadzieję.
Zbliżamy się już powoli do granicy. Przegapiłyśmy zjazd na odpowiednią drogę i musimy wracać 10 km, dobrze, że tylko tyle.
Potem prowadzi już Ewa, i również omyłkowo wjeżdża na złą drogę. Chwilowo gościmy w Italy...
Nie mam kompletnie zielonego pojęcia dlaczego nie zareagowałam. Widziałam przecież na znakach: w prawo HR, prosto I. W każdym bądź razie jakoś tak.

No nic zmęczenie zrobiło swoje, do nadrabiania dużo nie ma, więc koło 19 pojawiamy się w Chorwacji.
Dojeżdżamy do Rijeki i zatrzymujemy się pod Lidlem, musimy uzupełnić prowiant.


Rijeka zrobiła na mnie spore wrażenie, choć miasto i widok na morze było całe zamglone. Choć bardzo mi się podobało to przez warunki nie udało się zrobić ładnego zdjęcia


Zaczyna robić się ciemno, a my nie mamy znowu noclegu. Na dziko nic nie znajdziemy, więc rozglądamy się za napisami free room, frei zimmer itp
O dziwo nic nie ma ale szukamy dalej. Wjeżdżamy w przeróżne uliczki, które biegną to w dół, to w górę. Pech chciał, że jedna uliczka była kompletnie zalana wodą. Jadąc tak przez te ogromne kałuże chcąc nie chcąc w końcu wlewa mi się woda do butów.
No porażka. Całą Słowenię było fajnie sucho i ciepło, a teraz mam mokro.

Przejeżdżając już chyba 3 raz obok portierni stoczni 3 Maj zdajemy sobie sprawę, że jest tam zadaszenie, ławki i nawet stoją zaparkowane skuterki.
Z braku lepszych pomysłów wjeżdżamy po chodniku i parkujemy pod dachem.
Ściągamy co mokre, ubieramy co suche bo zaczyna się robić naprawdę zimno.
Ogrzewamy się gorącą herbatą i tak sobie siedzimy godzinkę. Zauważamy, że przygląda nam się co jakiś czas portier. A pracownicy stoczni kończą zmiany co godzinę. Przechodząc tak obok nas kompletnie się nami nie interesują. Nawet nie spoglądają w naszą stronę. Jest to dla nas mega dziwne. W Polsce zaraz ktoś by nas zaczepiał.
Robi się zimno do takiego stopnia, że już zaczynam się trząść. Wyciągam więc śpiwór, wchodzę do środka i układam na ławce.


Czujemy się dziwnie biwakując pod portiernią stoczni, przy głównej ulicy w mieście. Ale co tam. Przygoda !